Strona:Leo Lipski - Niespokojni.djvu/86

Ta strona została uwierzytelniona.

— Wstawaj do szkoły!
Tamta jest ciężka i śpiąca.
Józio zamyka oczy i beczy. Ewa staje przy oknie. Do mamy Józia przychodzą codziennie gówniarze. Drażnią ją. Pytają:
— Józio idzie do szkoły? Czy Józio dziś idzie do szkoły?
Mama zaczyna rzucać garnkami:
— On jest jeszcze za mały — krzyczy — mój Józio najmilszy.
To się powtarza.
Ewa wkłada mechanicznie dziecinny pierścionek z małym czerwonym kamyczkiem i łańcuszek z serduszkiem z korala. Otwiera okno; powietrze, zapach wilgotnej ziemi, wiatr znad rzeki.
Śniadanie z otwartym zeszytem: matematyka.
W sypialni wspaniała awantura. Wolne crescendo. Mama coś wmawia ojcu. Łóżko trzeszczy, ma się wrażenie, że lada chwila pękną. Sypialnia gotuje się.
„ax2 — ax + 1... ona jest stara i gruba i on ją kocha. Na szczęście ja jestem podobna do niego”.
Ubiera się, bierze teczkę. Nagle blednie. Otwiera drzwi od sypialni i krzyczy autentycznym głosem przekupki:
— Stulić mordy!
Chwila ciszy. Oni rzucają się na nią. Ona jest już na schodach. Idzie do szkoły.

W gimnazjum uczyła się bardzo dobrze z tym samym uporem i nerwową przesadą, która cechowała jej mycie się. Z matematyką miała duże kłopoty. Zakuwała się do nieprzytomności. (Dosłownie: około wpół do dwunastej w nocy nie