łowiec od kaktusa. I żeby znało słowa ozimina, krokiew, żuraw.
— Ty naumyślnie pleciesz „żuraw” i tam dalsze. Ja jestem miastowy. Nie ze wsi, jak ty. Dobrze, drewniana noga, niech sobie będzie, ale jak forsa też będzie? Nie szalej, nie szalej.
I tak dalej. Bez końca. Około pół do ósmej zaczęły się rozmowy sąsiadek przez okna i balkony.
— Mój Hans jeszcze nie miał stolca. Posłałam po lekarza.
— Tak, stękał całą noc.
— Wątroby nie mogłam dziś dostać.
— Pani jest słaba dziś, no rozumiem, skrobanka to nie jest zbyt przyjemne.
— Ta Lili spod trzeciego ma wcale ładnego kochanka. Taka zdzira, jak jej się wszystko udaje.
— Ja wiem, proszę pani, dlaczego jej się udaje. Przy sposobności.
— A, guten Tag, jak pani spała? Bo ja to miałam straszne sny. Że mnie ktoś gdzieś tak gniótł, przygniatał do ściany.
Naturalnie, spuszczanie bez przerwy wody. Już o dziesiątej spuszczanie stor.
Duże karaluchy, czarne błyskawice dnia. Niewiarygodna witalność. Szybkość. Odkryłem gniazdo pod rezerwuarem. Chciałem je zabić, ale nie umiałem. Wprowadzają w trans zabijania. Już z bliska widzisz jak ruszają dużymi wąsami, jak chcesz nastąpić nogą, złapać rękami. Wszystko się w tobie gotuje. Tylko one wąsate, aerodynamiczne, z owłosionymi nogami, i błysk na plecach. Wiedzą co się dzieje. I zawsze jakiś manewr i do dziury. Wysuwają wąsy, triumfująco. Daremne by było wyrwać wąs. A zresztą to je diabeł.
Najdziwniejsze małe, poruszające się wolno kawałki ściany. Jak siedzieć w klozecie i swoje zrobić, to się tego nie zauważy. Dopiero po godzinach, dniach, to zdaje ci się. A jednak nie zdaje. I są. Małe, noszące ścianę na grzbiecie.
Strona:Leo Lipski - Piotruś.djvu/23
Ta strona została uwierzytelniona.