— To jest brzydkie przyzwyczajenie i kto wie, czy ty tego nie symulujesz.
I znów jej ciemne sutki, na połyskującym ciele. I okno otwarte z jeszcze różowymi chmurami. Tapczan był niski, bardzo niski. A koło niego skóry jagniąt. I Alte Sachen z daleka. Tuż obok — jej ojciec. Umiała się tak całkowicie oddać, że nie pozostało znaku. Jak z okrętu, który poszedł na dno. Przepływała nade mną niby fale, uderzając o mnie, pochylając się (jak fala biegnąca), prostując się (jak fala trafiająca o skałę), aż stoczyła się z zaciśniętymi wargami — drgając. I pozostała tak. Nie otwierając oczu. Tylko zwiesiła głowę i zwolniła zęby. Po dłuższej chwili spytała:
— Jak to się stało?
Potem obróciła się na wznak, ciągle świecąc złoto.
Pachniała niby zbudzone dziecko. I powoli rozbłyskiwały jej oczy, oczy świecące w mroku, jak kocie. Po mału przeciągała się. Włożyła spodenki i bluzkę.
Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że to nie ona mi się oddała, a ja jej. Nie można było jej zdobyć. Zawsze przez jakiś upór dziecięcy wymykała się, gdy się myślało, że się ją ma. Po prostu była tam gdzie jej nie szukano. Miała dar ulatniania się. To ona mnie posiadła przez to, że mówiła chrrr, zaciskała zęby, leżała bezbronna, i nic jej nie można było zrobić.
Wracałem, pracz zwijał swoje sieci: prał firanki i rozpinał je szeroko.
— Dobry wieczór, panie Sprung.
I on odpowiadał:
— Z Bogiem. Jak tam stara?
Miał na myśli panią Cin.
I mówiłem:
— Dzień dobry, Dawid.
Fryzjer. Miałem długą brodę i nie goliłem się.