Strona:Leo Lipski - Piotruś.djvu/45

Ta strona została uwierzytelniona.

„Zaświadczam niniejszym, że Piotruś, zamieszkały przy Chapu-Chapu 8 u p. Cin, przez nią zakupiony na targu, cierpi na ostre ataki szału i w związku z tym musi być odosobniony i pozbawiony pokusy samobójczej. Chory cierpi ponadto na stany paranoidalne, w związku z czym zdaje mu się, że w jego pokoju przebywa tzw. wyszybajło, który w rzeczywistości jest kwalifikowanym sanitariuszem i może choremu oddać nieocenione usługi.

Dr Siegbert”


— Więc jak nasza sprawa? Co? — powiedział zielonkawy wyszybajło.
Było to pod wieczór i paliła się dwustuświecowa żarówka. Miałem usta sklejone od żaru, więc wybełkotałem niewyraźnie:
— Nie.
Usnąłem. Gdy o pierwszej w nocy zadzwonił budzik, wzmocniony trzema talerzami, podskoczyłem i zacząłem wołać:
— Tylko w klozecie. Tylko. Jedna jest wolność i ona przebywa w klozecie. Niech żyje! Niech żyje! Ja chcę już, już...
Pani Cin wstała, oglądnęła mnie podejrzliwie i powiedziała:
— No, marsz w tej chwili i koniec z nim.
Zamknęły się za mną drzwi, zwinąłem się u stóp sedesu i natychmiast usnąłem.
Obudziłem się w ciężkim słońcu, które zwisało niby olbrzymi, świecący owoc. Nie było możliwości popełnienia samobójstwa. Chyba utopić się w muszli, co było bardzo trudne. Więc znów zwijanie się kusztowne, z koniecznym opalaniem jednej części ciała, wędrówka od słońca, ucieczka. wspinanie się na ściany, aż do rezerwuaru, spuszczanie wody, przemywanie nią rąk i skroni, dopóki byłem przytomny. A potem słońca, słońca, gasnące, jakby rżnęli wielbłąda, ociekające juchą, od której mi się niedobrze robiło. Czasem dniem zeskakiwałem na dół i słońce wydawało się osiągalne, chciałem je zniszczyć, zamordować, żeby go nie