Strona:Leo Lipski - Piotruś.djvu/51

Ta strona została uwierzytelniona.

— Tak. Bo jego nie ma.
— To opowiem ci różne rzeczy.
— No to opowiadaj.
— Nie wiem od czego zacząć.
— Od czego bądź.
— Byłem w Teheranie. I chodziłem do burdeli. Tam pracowały dziesięcioletnie dziewczynki.
— Jak to robiły?
— Całkiem dobrze. Wiesz, że nie miało się wcale wrażenia, że są uczone. A były uczone, lecz robiły to z natchnieniem.
— Co znaczy „z natchnieniem”?
— Że robiły to całkiem naturalnie, po łaźni, po prostu gdy leżałeś właziły na ciebie i robiły różne rzeczy. I żebyś widziała minę takiej smarkuli.
— Wielkie rzeczy. Ja od dwunastu lat. A ruszałam się dużo wcześniej.
— Ale one nosiły specjalne suknie, były wymalowane. Tak jak tu dzieci na Purim. I dzieci na Purim przypominają mi tamto.
— W Jerozolimie, osioł z kobietą. A żebyś wiedział, jak ona go drażni. Ona, kobieta, wisi na ośle, trzymając się jego głowy i obejmując kolanami.
— Gdzie to się odbywa?
— W jakimś podwórzu czworokątnym. I musi się płacić. Sami mężczyźni.
— A jak ty?
— Byłam przebrana za chłopca. W Paryżu tego nie ma. Nie ma na pewno. W południowej Francji jest dużo osłów. Ale tego nie ma.
— A jeszcze tam w Teheranie chodzili pięcioletni chłopcy z tacą na głowie. Na tacy pomarańcze, złote rybki w akwarium, kura gotowana, suszone owoce, jedno na drugim. Tam właśnie w burdelu.
Batia zaczęła się cicho śmiać.
— Nie śmiej się. Tak było. Chodzili. Mieli oczy czarne,