Strona:Leo Lipski - Piotruś.djvu/56

Ta strona została uwierzytelniona.

Przyszła Auen, w końcu przyszła, po długich poszukiwaniach, trzymała w ręce kawał baraniny, ociekał tłuszczem. Miała niebieskie oczy, całkiem dzikie i obłąkane. Wytrącił jej kość z ręki, powiedział:
— Siądź koło mnie.
I dalej:
— Ty tu mieszkasz dawno?
Auen zaśmiała się.
— Dawno już — powiedziała.
— Wychowuje cię Pata (to była jego najstarsza żona) i ona chodzi z tobą po naszym ogrodzie, który jest duży i piękny.
— Strumień jest piękny i jak wchodzę na wysokie drzewo granatowe, to widzę meczet za naszym murem.
— Byłaś tam?
— Ależ nigdy nie opuszczałam ogrodu. Zresztą raz, jako pięcioletnia dziewczynka, byłam. Nosiliśmy ryby do basenu.
Przypełzła do kawałka kości, który on jej wytrącił. Złapał ją za nogi, przyciągnął, powiedział:
— Bądź cicho — i rozebrał ją.
Trzymała w ręce kurczowo kość.
— Teraz słuchaj mnie dokładnie.
I wyłożył jej, jak ma się ułożyć, co ma zrobić. Zainteresowało ją to. Potem powiedziała, żując kość:
— To nie było przykre.
Nagle rzuciła w niego mięsem i wstała. Wtedy on pociągnął ją za nogi, tak że upadła. — Za szóstym razem krzyczała:
— To jest takie przyjemne, rób mi jeszcze, jeszcze.
Batia milczała; złożone starannie spodenki leżały na krześle.
W nocy oświetlone wzgórza, łagodnie wygięte zbocza, które kończą się nagle zrywami, zygzakami na niebie, z których spływa drgająca, kolorowa mgła.
— Suliman jest stary, ostatnie zęby wypadły. Skóra zwisa z kości policzkowych. Chodzi w grubej czapie na głowie i nosi winogrona na sprzedaż. Winogrona przynosi