Strona:Leo Lipski - Piotruś.djvu/60

Ta strona została uwierzytelniona.

z pępkiem ładnie zakończonym, szerokie ramiona, szersze niż biodra (mogła służyć jako staro-egipski model) i oczy mieniące się ciągle, nawet w półmroku, oczy kirgiskie, i widać było, że jak dorośnie będzie miała piękne plecy, i ja zawieszony między nieistnieniem, a bytem, którego gwałtowną, nieświadomą zwolenniczką była Batia, z malutkim meszkiem, i wreszcie środek ciała, sam środek, okolony włosami barwy rudej.
Objęła mnie tej nocy nogami i obejmowała kilkakrotnie, całowałem jej wargi, te i tamte, i byłem zawieszony między trwaniem a całkowitą nicością. Urok nicości, jak elektrolux, wciąga. I Batię, którą też wciąga, że oddaję jej się tak całkowicie, jak ona na pozór mnie (że nie zostaje znaku).
— Ja też lubię stare koziki, kraje się nimi chleb, też brązowy, z namaszczeniem, uroczyście, powoli, w ogóle lubię stare używane przedmioty, tabakierki brzozowe, sekretarzyki, szafy, półki, komody, to czego używały ręce ludzkie przez długi czas, co jest zużyte, to budzi wzruszenie. Metalu nie znoszę. Słoje na drzewie, ornamenty, chaty chłopskie, ty tego nie znasz, łodzie, balie kijanki: to wszystko drzewo. Ludzki materiał — drzewo. Tymczasem metal, szkło — obcy, nietutejszy.
— Policz światła na wodzie.
— Osiemnaście.
— To dobry znak.
Obróciła się na bok, w pozycji prawie embrionalnej, przytuliła się do mnie, zamruczała:
— Przykryj.
Ona była przecież naga, z wyraźną pręgą pomiędzy piersiami, z włosami w nieładzie, z białymi włosami, które tworzyły koła, elipsy, zadyszana jeszcze, uspakajała się powoli, usypiała we mnie, z taką ufnością. Ona, która właściwie dopiero zaczynała, próbowała i nie wiadomo było, co z niej będzie, co wyskoczy. Mruknęła jeszcze usypiając:
— Ja się niczego nie wstydzę, niczego. Może mi z tym będzie dobrze.