Strona:Leo Lipski - Piotruś.djvu/63

Ta strona została uwierzytelniona.

Światła portu. Ogniki na morzu. Morze, które delikatnie chlupie o brzeg, niby cmokanie: Tkam, tkam-tkam, tkam, tkam-tkam.

31.

— Zaczął mnie w końcu ugniatać mój klozet — powiedziałem.
— Jaki znowu klozet? — spytała Batia.
— Ten, który na mnie czeka.
— Na razie jedziemy do Jerozolimy. Ta Sarah podała mi adres.
— Ale co będzie ze mną?
Widziałem już listy gończe. W rodzaju: Zawiadamiamy wszystkie posterunki policji, że z mieszkania takiego a takiego uciekł, sposobem bliżej nieznanym, paranoik schizofreniczny, niebezpieczny dla otoczenia. Drżałem, bałem się, kurczyłem, wlazłem pod łóżko, tam zwinięty w kłębek, usnąłem.
Miałem sen. Że ja niby jestem muszlą klozetową i pani Cin chętnie na mnie siada. Siada, schodzi, mówi: — No, jak wyglądamy?
Przerażony obudziłem się. Wylazłem spod łóżka. Położyłem się na łóżku. Batia spała, oddychała równo. Spała nago. Jej twarz całkowicie odprężona. Jej usta rybio rozchylone. Włosy tworzą aureolę. Gdy zbliżyłem się, lekki zapach kobiety, śpiącej kobiety. Pomału, we śnie, wziąłem ją, z ustami rozchylonymi. Nie obudziła się. Sam usnąłem już bez snów.

32.

Jerozolima. Miasto wykute w skale, poprzez które przepływają chmury piasku lub pary. Miasto, w którym rośnie (także) kwiat siedmiopiętrowy, pełny surowej zieloności. Ziemia opada tarasami, na których wiszą domy. Obłe okna