Strona:Leo Lipski - Piotruś.djvu/69

Ta strona została uwierzytelniona.

— Mówię panu, budzę się w nocy, i nie znajduję koło siebie pana doktora. Widzę małe światełko w ubikacji. Musi pan wiedzieć, że mamy dwie. Ja sobie myślę, czy mój Hans, czyli pan doktor, tak trzęsie domem? Myślę sobie, że to całkiem możliwe, bo on ma takie gwałtowne wypróżnienie. Czytam rano gazetę: trzęsienie ziemi. I co pan na to?
— Kiedy doktor przyjmuje?
— Od ósmej do drugiej w nocy. Będzie pan musiał trochę zaczekać.
Więc czekam.
— Gutentag, panie doktorze.
— Co tam?...
Byłem w dużym gabinecie i na końcu, za czerwonym stołem siedział skulony, jak pająk, doktor.
— Chciałbym, by mnie pan zbadał, obejrzał.
— A to pan, panie, panie...
Obrócił się tak, że zobaczyłem jego grube szkła.
— Pan mi zapisał, no, że tak powiem... klozet.
— Aha, aha, w tym nie ma nic dziwnego. Ja sam, wie pan, w podobnych okolicznościach, jestem zmuszony.
Marmurowy i złoty kałamarz lśnił na stole. Grube stare tomy rozsadzały bibliotekę. Zauważyłem tylko „Technika wschodzenia metafizycznego”, „Próby Dolnolotne a Somatyczna Kondycja”. Wskazał mi ręką!
— Siadać proszę — i utonąłem w pluszowym fotelu. Po chwili podniosłem się i ujrzałem pluszową sofę. Cofnąłem się w przerażeniu.
— To nic nie szkodzi — powiedział doktor. — To odruch bezwarunkowy.
— Jak to pan rozumie?
— Że przeznaczeniem pana jest siedzieć w ubikacji, że wyrokiem Opatrzności...
— Jest pan, widzę, religijny.
— Nie, nie to. Tylko gdy się napatrzy na różne wypadki na ziemi i niebie, to się przejmuje coś z wiary w Kismet. Przykład: Kobieta, miła, zdrowa, nawet ładna, co dla mnie większego znaczenia nie posiada, przychodzi