Strona:Leo Lipski - Powrót.djvu/106

Ta strona została uwierzytelniona.

wcieleniem dyskrecji, udawała zawsze, że nie rozumie, jaką wiadomość powtarza lub jaki list oddaje.
Emil uczył ją grać na fortepianie, bo była muzykalna. Jej spokojny, obojętny głos mówił: — De, przepraszam, że rękę źle trzymam.
Poza tym posyłali do siebie Józię, młodą pokojówkę Emila. (Emil wchodził do pokoiku Józi, klękał półżartobliwie i prosił: — Proooszę cię, idź do Ewy).
Całowali się w bramach, chodzili po deszczu w gumowych płaszczach, wchodzili do bram i całowali się. Sprawiało im przyjemność ryzyko, że zostaną zobaczeni.
Poszli pewnego razu o godz. 12.30 w nocy do podejrzanego parku — meliny, i tylko dzięki swojej nieświadomej bezczelności Emil uniknął pchnięcia nożem, a Ewa gruntownego wymacania. Zresztą kto wie... o ile chodzi o Ewę... (Weszli do bardzo ciemnego parku. Z daleka zabłysła latarka prosto w oczy i zgasła. Potem podszedł jakiś typ w dżokejce: — Państwo tu względem czego? — Względem niczego. — Szepty zapełniły mały park. Potem wszystko ucichło).
Gdy jeszcze było ciepło, czasem przychodziła naga pod płaszczem. Patrzyła, jakie to na nim robi wrażenie. On pytał:
— Jak szłaś tak przez miasto, dziewczynko?
Ona milczała, rozpinała płaszcz.
Lubiła chodzić do kina. Po filmie, który jej się podobał, mówiła jak dawniej: — Proszę cię, uważaj, żeby mnie auto nie przejechało. Ja jestem jeszcze tam. Nie wiem, co się dzieje.
On zauważył, że ona ma często w palcach skurcz naczyń. Wtedy robiły się niebieskie. „Może Bürger?” — myślał, i pytał z niepokojem:
— Dawno to masz?
— Jak mnie męczysz — mam to. Gdy jestem bardzo zdenerwowana.
Gdy pisiała, a on przypadkowo mógł usłyszeć, np. w zapadłej uliczce, w nocy w polu, wyła, krzyczała przeciągle, aby to zagłuszyć. Ale poza tym nie była wstydliwa. Wstydziła się jeszcze, gdy spała, to znaczy, nie chciała być widziana śpiącą. O ile chodzi o Emila — nie wstydziła się niczego więcej; ani mówić, ani czynić.
Miała zmysł orientacyjny i wyczucie miejsc nieznanych. Ilekroć włóczyli się po wertepach, po uliczkach portowych, a ona go wyciągała nieznanym przejściem, on ją pytał: — Byłaś tu już? — Nie, ale... ja to miejsce znałam. — Miała zmysł odwrotny do ptaków: wracała do miejsca, którego nie widziała nigdy.