tapczan (ten, który kupili), i wyglądała jak dziecko, które się boi otworzyć oczy, żeby nie ujrzeć czegoś strasznego, i jej wargi przycisnęły się do jego warg, tak jakby chciała wypić z niego życie, tak jakby prosiła o wybaczenie, tak jakby się chciała opić zapomnieniem o tym, co mówił, jak pijawka, bez ruchu, bez zmiany pozycji warg, jakby mu (nieświadomie) chciała zamknąć usta — dobry kwadrans.
Po kwadransie była wyleczona. Przez ten kwadrans odczuł, że pierwszy raz, odkąd się poznali, jest trochę „na górze”. Ale ta przewaga nad nią wydała mu się nieuczciwie zdobyta.
— Stara historia... Apollo, chcąc objąć Dafne — objął krzew laurowy. Ze mną jest tak samo. Ja, mówiąc o życiu, obejmuję teorię życia.
— Dlaczego ty wszystko psujesz? Obejmujesz samo życie. Obejmujesz mnie.
— Czemu się bałaś?
— Dlatego.
On siedział, jej głowa leżała na jego kolanach. Miała oczy zamknięte już nie tak kurczowo.
— Boisz się siebie samej?
— Tak.
— Ja ci powiem, czego się boisz:
Boisz się stężenia, śmierci — jak wosk tężeje. (Skinięcie głową). Boisz się obłąkania. (Skinięcie głową). Trudno ci jest iść pomiędzy tymi drogami. Jest wieczne napięcie pomiędzy tymi drogami: obłąkanie — normalność. Ja myślę — potrafisz. Boisz się ciemności. Nie takiej fizycznej ciemności. Boisz się, że w pewnym momencie nie będziesz wiedziała, gdzie się znajdujesz.
Zatkała mu usta ręką. Uśmiechnęła się.
— Oto jest twoja myśl o śmierci.
Pozornego rozwiązania nastroju (rozwiązanie akordu) niepodobna odróżnić od prawdziwego. Zresztą — czy wiadomo, które jest prawdziwe? Tak on pokazał jej, jak na tacy rozłożone, jej obawę, jej strach. Czy to było prawdziwe? Może, ale uśmiechnęła się.
Ona prowadziła go w miejsca swojego niepokoju, gdzie chodziła zwykle sama, nad morze, pod zwisającą skałę, nad rzekę, nad opuszczony kanał, nad rzekę, gdzie spotkali się po raz pierwszy, pod most kolejowy (czekała zawsze, aż pociąg przejedzie im ponad głowami), oprowadzała go tak, jak się oprowadza po kryptach średniowiecznych. Oprowadzała go po miejscach, które były sto-
Strona:Leo Lipski - Powrót.djvu/110
Ta strona została uwierzytelniona.