Strona:Leo Lipski - Powrót.djvu/112

Ta strona została uwierzytelniona.

Zostawał tylko jeden środek, telefon, którego należało używać nieczęsto (telefon był w sklepie jej ojca). Prosił wszystkie koleżanki, jakie miał, aby telefonowały, przejeżdżał na drugi koniec miasta, aby je prosić.
Gdy pewnego razu przyszedł ze spotkania, ze skurczem płaczu w gardle, i tak niesłychanie wydawało mu się, że jeszcze jej coś musi powiedzieć, „wytłumaczyć”, zdecydował się w rozpaczy poprosić o to matkę. Matka była chora i wkrótce miała być operowana, i poza tym ignorowała Ewę, bo słyszała coś o jej rodzinie, bo twierdziła, że jest bezczelna (nie kłaniała jej się nigdy na ulicy), jednym słowem — dość powodów. I mama miała dzwonić jako koleżanka.
Mama powiedziała: — Dobrze — ani jednego słowa uwagi, i zatelefonowała. To mu zaimponowało.
Niesłychanie męczące jego i ją dyskusje w zimnie, na mrozie, podczas których ona się potrafiła zawsze jakoś obrazić, pogniewać, a on nie mógł odejść, kiedy się ona gniewała.
Więc:
— Przeproś się, przeproś, proszę cię — i grzązł coraz głębiej, bo ona coraz bardziej marzła. — Dlaczego ziewasz, gdy ja się męczę?
— Ja męczę się też i nie mogę już ustać na nogach.
— To proszę cię, powiedz mi, że się przeprosiłaś.
— Nie mogę tak powiedzieć, bo to nie jest prawda.
I tak w kółko.
I ona zacinała się coraz więcej (nieświadomie), on był coraz bardziej zrozpaczony, ona zaczynała płakać: ani jednej łzy, twarz rzeźbiona w kamieniu i nieuchwytna.
— Daj mi odejść, daj mi odejść — prosiła go. — Jeszcze mam zrobić cztery zadania matematyczne. Kręci mi się w głowie, już nic nie wiem, co chciałam, a czego nie, nic już nie wiem.
On nie spał pół nocy, a ona uspokajała się przy matematyce. On przemawiał do siebie:
— Emil, uspokój się, głaskam cię po włosach.
Gdy ryczał odjeżdżający okręt, Ewa myślała, robiąc matematykę:
— Ktoś odjeżdża.