w skórze innych, tym wyżej wznosi się moje „ja”. Dlatego wybrałem ten zawód. Nie myśl, że zgubię się w innych. Nie mówiąc już o rozkoszy, którą mi to daje. — Potem smutno:
— Ja wcale nie mam własnej duszy. Istnieję tylko dzięki innym, których rozumiem. Jestem jak woda, która przylega do ścian naczynia.
I po przerwie:
— To, co ostatnio powiedziałem, jest też prawdą, ale nie tylko. Jak zwykle. Na szczęście istnieję. Wprawdzie nie tak intensywnie jak ty...
Powoli przeciekały słowa do niej, jak światło przez liście, i to, odgadł jej myśli — co zresztą nie było trudne — zaczęło powoli zasklepiać przepaść, która się utworzyła między nimi. Poczuła ciepło (niefizyczne). Była wdzięczna, że z nią współczuje (nie: jej współczuje — tego by nie zniosła), i powoli rozkurczyła się, otworzyła.
Dla niego każdy przedmiot nabierał nieprzewidzianego znaczenia: bramy domów, zdechły pies, latarnia uliczna, płatki śniegu na kołnierzu. Wszystko oglądał na nowo, jakby dawno niewidziane, jakby na nowo odkrył. Wszystko uderzało jego oczy, jak reflektory. Coś z uczucia żegnania. I duch jego unosił się ponad śniegiem i miastem. I duch jego unosił się samotny i cierpiał z powodu swojej samotności.
Gdy wrócił wreszcie do niego:
— Chodźmy na klinikę chirurgiczną. Tam mnie znają.
Klinika stała w głębi ogrodu, jodły były pełne śniegu, stary portier o dużych wąsach był nieco zdziwiony. W dyżurce siedziała siostra Marysia, nieco za otyła, o granatowych oczach, opuszczała i podnosiła długie rzęsy.
— Zawadzki operuje appendicitis z peritonitem.
Emil poprosił o dwa fartuchy i powiedział do Ewy:
— Mogłabyś zostać siostrą. Ładnie wyglądasz.
Do Marysi:
— Profesora chyba nie ma w sylwestra.
Marysia skinęła rzęsami, tak jakby kto inny skinął głową.
W operacyjnej paliło się niebiesko-białe światło. Pacjent miał już otworzony brzuch, w którym było widać tylko żółto-białą masę. Jelita miał wyciągnięte na wierzch, ropa śmierdziała, Zawadzki był czerwony, sapał przez maskę, grzebał w jelitach, mruczał coś do instrumentariuszki. Ponieważ instrumentariuszka została przyzwyczajona przez profesora do dosłownego powtarzania podczas operacji jego wszystkich poleceń personelowi, powiedziała:
Strona:Leo Lipski - Powrót.djvu/115
Ta strona została uwierzytelniona.