w zasięgu spaceru od mieszkania Łucji Gliksman, u której Lipski najczęściej przebywał.
Muszę od razu rozwiać nadzieje tych, którzy będą chcieli się dowiedzieć, o czym rozmawiałam z Lipskim — właściwie o niczym, przez całe sześć lat naszej znajomości usłyszałam od niego może kilkanaście zrozumiałych zdań.
Podczas moich wizyt sprawiał wrażenie człowieka pogodzonego z losem. Z ciepłym uśmiechem zdawał się życzliwie, choć z dystansem obserwować otoczenie. W łóżku, z nieodłączną książką w lewej ręce — prawa była sparaliżowana — przysłuchiwał się z sąsiedniego pokoju moim rozmowom z Łucją, widoczny przez szerokie rozsuwane drzwi. Czasem jednak drzwi były zasunięte i wydobywały się spoza nich przeciągłe jęki.
— To nic, to nic — uspokajała mnie Łucja, gdy pytałam, czy nie trzeba mu w czymś pomóc.
Kim była zajmująca się pisarzem od lat sześćdziesiątych Łucja Gliksman i dlaczego on, który w czasach samotnych zmagań z chorobą nigdy nie zaniechał twórczości, otoczony jej opieką praktycznie przestał pisać?
Szybko okazało się, że zadawanie pytań wprost mija się z celem. Łucja Gliksman, która miała być tłumaczką jego niewyraźnej wymowy, w istocie rozumiała nie więcej niż inni słuchacze. Ponadto forsowała swoją wersję jego życiorysu i to mimo protestów pisarza, których byłam świadkiem. I tak na przykład w kwestii przedmiotu jego studiów uniwersyteckich twierdziła, że była to filozofia i psychologia, choć Lipski mówił o pedagogice i psychologii[1]. Wiedziała „lepiej”, nawet jeśli rozmowa dotyczyła czasów, kiedy się jeszcze nie znali, a już zwłaszcza kiedy mowa była o związkach z kobietami. Najczęściej stosowanym przez nią zabiegiem było przechodzenie do opowieści o sobie, co widać doskonale w rozmowie ze Stanisławem Beresiem, przeprowadzonej w 1996 roku[2].
Co nie znaczy, że jej opowieści były nieciekawe. Jej inteligencja, erudycja, złośliwość, poczucie humoru, barwne anegdoty wynagradzały długie godziny, które spędzałam w jej skromnym mieszkanku, licząc na jakiś strzęp informacji o Lipskim.