nie bardzo ubrana, i poruszała się tak, jak gdyby była na plaży. Weszła do pokoju i prosto na tapczan. Okazało się, że jej kombinacja jest o wiele bardziej elegancka niż suknia.
— Wyjmij mi grzebień z kieszeni płaszcza. (Nie miała torebki).
Podał jej grzebień. Była stanowczo za ładna i za dobrze deklamowała. To nie były nogi żywej dziewczyny. To ciało było zbyt ładne, aby było prawdziwe. To był zły obraz, kicz. Nie była ani trochę ordynarna, ani trochę nieprzyzwoita. Nie było w niej nic z pornografii, nic z kokoty („Jaka szkoda...”). Była zupełnie nierzeczywista. Niesłychana i nieprawdopodobna. Siedziała półnaga na tapczanie i czesała się. Potem powiedziała:
— Chodź już.
Oglądał jej skórę z bliska, oglądał ją wargami, promieniowało od niej ciepło zwierzęcia, które śpi.
I wtem zauważył, że zachowuje się jak lalka, jakby to jej nie dotyczyło: pani u masażysty. Oczy utkwione w powałę, twarz azjatycka, bez wyrazu, nieludzka.
Powiedziała szeptem:
— Będę udawała trupa.
Wtedy urwało się coś w nim.
— Ala, proszę cię, ubierz się — i pogłaskał ją po włosach.
Pomagał jej zapiąć biustonosz. Dał jej suknię, która nie była jej suknią. (Tamtą zapakował w gazetę). Miała taką minę, jakby jej pożyczał książkę. Wydawało mu się, że jest martwy. Odprowadził ją do drzwi.
Przy drzwiach powiedziała głosem smutnym i łobuzerskim:
— Szkoda, że jesteś cielę.
I wyszła.
Wrócił do pokoju. Usiadł przy fortepianie i popatrzył na fotografię Ewy, którą kochał, i na leżący obok jej mokry kapelusz.
Ewa leży, ma trochę gorączki: 37,8.
„Trzeba spróbować samej pojechać na wakacje. Teraz w góry. Dotąd ciągle było morze.
Szkoda, że nie umiem pływać. Całować się pod wodą.
Dlaczego oddałaś się temu grubasowi? Dlaczego u kobiet wyrażenie «oddałam»? Przecież mu nic nie dałam. Nic.