Strona:Leo Lipski - Powrót.djvu/160

Ta strona została uwierzytelniona.

— Dlaczego się śmiejesz?
— Bo... bo to wygląda wszystko jak na wycieczce. Naumyślnie.
Nikt się nie odezwał. Po tym poszli do kolejki wąskotorowej, która miała odjechać albo i nie. Pani konduktorowa miała jeszcze zabrać toboły i nie mogła z tym skończyć. W końcu skończyła i odjechali.
Malutka, astmatyczna lokomotywa. Wzrok suwał się i głaskał zieloność.
— Niech pani, z łaski swojej, usunie trochę kolano.
Jadą na przełaj. Tylko koń zna drogę. I szelest kroków tysiąca ludzi w ciemności. Nagle z tyłu wozu słyszy zdyszany, przerażony głos:
— Proszę państwa, proszę mnie zabrać. Od X. idę ciągle pieszo.
Równocześnie Jo czuje po raz pierwszy zapach świeżego i starego potu; zapach wojny. Chwila milczenia. Filip:
— Proszę usiąść.
— Jak w X. było z Niemcami? — pyta Janek.
Milczenie, które pogłębiło ciemność.
— Jak z Niemcami...
— Ach... proszę pana.
To „ach” było jak cichy granat. Mówiło o czymś strasznym, nieznanym. O końcu świata. Człowiek siedzący z tyłu furmanki dyszał głośno.
Różowe ognie z punktu białego światła spływają w dół na małych spadochronach. Kołyszą się cienie mijanych drzew. Wóz staje. Janek schodzi. Pyta o Niemców. Ludzie uciekają: idą tam i z powrotem. Tam są Niemcy i tu są Niemcy. Wóz rusza i Jo woła:
— Janek!
On chce wiedzieć, gdzie są Niemcy.
Jo zamyka oczy i usiłuje sobie przypomnieć, co było naprawdę. Zabity koń koło poczty. Maski gazowe, które tu, tu leżą, są nie do pojęcia. Uczucie, które miała, schodząc ze schodów: — Nigdy więcej — leży schowane głęboko.
Stacja pierwszej pomocy, na której pracowała: nad ranem, podczas dyżuru, przychodzi okrwawiony człowiek i mówi:
— Wojna.
W tej chwili wchodzi lekarz:
— Co? Wojna? Pan jest pijany. Opatrunek i zamknąć aż otrzeźwieje.
Wóz staje znów. Potem rusza gwałtownie. Przechyla się. Jo pyta woźnicę: