siatek i że ich próbowali ratować trzy dni, ale w końcu dali spokój. Musieliby zatrzymać elektrownię. Potem, że przyszły nowe maszyny do odmrażania ziemi, ale ich jeszcze nie wyładowano. Stoją na torach i rdzewieją. Aha, bo nie ma do nich przewodów czy tam czegoś. Że teraz będą przewozili betonowe kafle do wykładania kanału. I że, i że.
Próbuję trochę spać. Ale budzi mnie woda kolońska. Biegnę do ambulatorium. O 9.30 przyjęcia. Sekretarz jest przy pracy. Nazywa się Buehler i mówi po niemiecku. Naturalnie 58 paragraf. Jest młody, porusza się z dziwnym wdziękiem ciężko chorych na serce. Ma ładne dłonie. Pytam o Griszę. Jest u naczelniczki, dwudziestoletniej smarkuli. Referuje sprawę tego przybitego członka.
Grisza to jest czterdziestoletni człowiek z kołchozu. Zdefraudował coś. Skazali go na trzy lata. Powrócił, znów zdefraudował. Skazali na pięć lat. Tu, w obozie, nauczył się felczerstwa. Zresztą podczas wojny był sanitariuszem. Dużo wie. Na łysinę to najlepiej zgolić głowę, a potem smarować jodyną. Podobno skutkuje.
Więc z tym członkiem. Wychodzi Olga Pietrowna, za nią Grisza. Olga ma niebieskie, skośne oczy, nieładny nos. Zgrabna. Miłe łydki i kolana. Uśmiechem całą bandę trzyma za pysk. Siedemdziesiąt tysięcy. Jest taktowna i opanowana. Dobiera dobrze ludzi. Stanowcza i mądra. I przy tym dobra. Jak powie: — Nie, to tak jakby inny powiedział: — Tak.
Nie było mi się łatwo dostać do ambulatorium. Musiałem mieć zatwierdzenie naczelnika obozu. Nie wiadomo, dlaczego spodobałem się jej. Wiedziałem, że będę przyjęty. Poddawała mnie z uśmieszkiem egzaminowi. Gapiła się we mnie, wpatrywała, nie spuszczała oczu, ukośnych, niebieskich. Siedziała w skórzanym fotelu, ja na krześle. Oddzielało nas biurko. No i to, że ona była „wolna”. Dawkowanie pantoponu. Objawy zapalenia płuc itd. A potem z małym przejściem:
— Zagwiżdż jakieś wasze szlagiery. — Znieruchomiałem jak owad. — No, zagwiżdż, nie bój się, ściany są izolowane.
Zagwizdałem jej Chłopców z Albatrosa, Błękitne niebo. Gwizdałem może piętnaście minut.
— A umiesz tańczyć?
— Nie.
— Dlaczego?
Zrobiłem się dla niej trochę nieinteresujący, ale uśmiechnęła się i powiedziała:
— No, teraz możesz pracować.
Strona:Leo Lipski - Powrót.djvu/177
Ta strona została uwierzytelniona.