wstaje, wychodzi do kuchni. Spirytus kapie. Wania patrzy w powałę. Jakby czegoś szukał. Wania.
— Ile tego będzie?
Z drugiego pokoju:
— Jakie trzy litry.
I znów cisza. Wchodzi Grisza. Niesie kartoflane łatki i konserwę mięsną. Zrywamy się wszyscy. Trącamy się. Jemy z patelni. Popijamy spirytusem. Trzeba umieć pić spirytus. To jest łatwo. Przed wypiciem robi się wdech. Wania pije, że aż strach. Ze szklanki. I żre. My też żremy. Wania, zwracając się do mnie:
— Jaka szkoda, żeś ty Żyd.
Żre dalej.
— Aleksiej nie-Żyd, a drań, Stepan nie-Żyd, a do dupy, Sierioża nie-Żyd, a drań, Kossowski nie-Żyd, a drań, tylu, tylu jest drani.
Żre dalej. Wania, z pijacką czułością:
— A ty jesteś Żyd, Żyd, pomyśleć tylko, o Boże...
Kiwa głową i wzdycha. Pietia ośmiela się, pod wódką:
— Ja raz wykończyłem jednego parcha...
— Milczeć. On jest przecież trochę Żyd. Zresztą, to mnie nie obchodzi. Pożyczasz mi granatowy płaszcz?
— Tak, już mówiłem.
— Idę do babskiego.
— Zamknięty w nocy — mówi Grisza.
— Nic nie szkodzi, przelezę przez druty.
— Druty bardzo wysokie.
— Przelezę. Zresztą, co wam do tego?
Żre dalej, popija spirytusem. Wania.
— Dajcie, bracia, eteru, nie z waleriany, czyściuteńkiego eteru.
Grisza wstaje, podaje dużą flaszkę. Wania z lubością wącha. Potem pije. Wstaje nagle.
— Czy dobrze chodzę?
— Dobrze. Ale milicja, ani chybi, cię zamknie.
— Ja wdziewam granatowy płaszcz i idę. Idę wprost na druty.
Grisza ukradkiem pokazuje, że Wania zwariował. Wania pod nosem:
— Pomówię, pomówię, uhołubię.
Uśmiech się wałęsa po jego szerokiej twarzy. Wdziewa mój płaszcz. Ostatnie słowo:
— ...uhołubię.
Znika. Teraz ja:
— No, marsz spać, dzieci.
Strona:Leo Lipski - Powrót.djvu/192
Ta strona została uwierzytelniona.