Strona:Leo Lipski - Powrót.djvu/207

Ta strona została uwierzytelniona.



1

Było to w Palestynie, na Ziemi Świętej, gdzieś z wiosną 194...
Wtedy to właśnie byłem zmuszony okolicznościami i długami moralnymi wywiesić nad swoją głową wielki szyld w językach niemieckim, hebrajskim i angielskim: PIOTRUŚ WRAZ Z ODZIEŻĄ — DO SPRZEDANIA.

2

Targ wielki, nieustający jarmark, bazar właściwie, suk lub szuk. Rojna, długa ulica, gdzie chodziło się z trudnością, o przecznicach pachnących drobiem i mięsem. Przecznice te, pozornie podobne do włoskich uliczek, spadały ku morzu, wiecznie mruczącemu. Można tu było kupić po cenach znacznie zniżonych takie rzeczy jak grzebyki, kury, majtki jedwabne, pomarańcze, korale, nieskończoną ilość przedmiotów dużych i małych, nawalonych często kupą, przewyższającą człowieka.
Przekupnie, krzycząc, zachwalali swój towar. Arabowie wpadali w ekstazę, pluli, klęli, błyszcząc oczami, które wyłaziły z orbit. Byłem za każdym razem zdumiony ich wytrzymałością, zdumiony i przerażony. Przez dziesięć godzin bez przerwy:
— Czosnek dobry, czosnek nadzwyczajny, czosnek malinowy, honolulski, nieprawdopodobny.
A gdy chciało się odpocząć od gwaru, schodziło się w owe uliczki, pachnące drobiem, które zawsze, po takich czy innych zakrętach, spływały ku morzu.
Ale ja sobie na to pozwolić nie mogłem. Po prostu nie miałem możności. Musiałem jeszcze dziś, teraz, zaraz, już się sprzedać.
Na granicy Tel Awiwu i Jafy, gdzie kupowali Żydzi i Arabowie, gdzie był tłum największy, nikt mnie zobaczyć nie mógł, przypuszczam to dziś. Siedziałem tyłem do morza, z lewej Tel Awiw, z prawej wysoki, daleki minaret. Tam był już szuk całkiem arabski.