wany tamtym życiem, nie umiesz znaleźć równowagi, a gdy kwitnie śliwka lub wiśnia, to nawet nie odważasz się malować, zresztą na obrazie, by gówno wyszło, chyba deformując drzewo, całkiem z bliska pod niewielkim powiększeniem. Tam znajdziesz krajobrazy fantastyczne, niebywałe, i nie możesz nawet malować dosłownie, i to jest niezwykłe żyć życiem ogrodu.
Ja, na krawędzi nieistnienia i bytu, do którego sprowadzała mnie Batia wszystkim, co robiła. Na przykład teraz, nago ryła we friżiderze, zapychała się śliwkami, jadła mięso, ser, wszystko to naraz. Podszedłem do niej, przypatrywałem się jak osobliwemu zwierzęciu i spytałem:
— Ilu kochanków miałaś?
Jak zbudzona ze snu:
— Cooo?
— Nic.
Dalej jadła mannę kaszę, kurczę, kompot, wszystko naraz.
— Czy ty masz naprawdę zamiar zostać malarką?
Przestała jeść, wyprostowała się, powiedziała:
— Naturalnie.
Ale potem pochyliła głowę:
— Chcę się uczyć. Wracając do ogrodu: maluję gałęzie, naśladuję Chińczyków, maluję mrówki, maluję piasek nadbrzeżny, maluję wszystkim, co mam, nie tylko pędzlem, ale szminką, ciałem, piersiami, i uczę się. Najbardziej pociąga mnie struktura drzewa, z jego sękami, nieregularnościami. Zwłaszcza przekroje drzewa. Nie wiem, dlaczego drzewo. Struktura drzewa, jego powierzchnia chropowata, a może gładka... Przypominasz sobie Siddharthę Hessego? Tam się wchodzi na drzewo, aby zsunąć się w orgazmie.
Wróciła do pokoju, położyła się, wąskie stopy, brzuch z pępkiem ładnie zakończonym, szerokie ramiona, szersze niż biodra (mogła służyć jako staroegipski model), i oczy mieniące się ciągle, nawet w półmroku, oczy kirgiskie, i widać było, że jak dorośnie, będzie miała piękne plecy, i ja zawieszony między nieistnieniem a bytem, którego gwałtowną, nieświadomą zwolenniczką była Batia, z malutkim meszkiem, i wreszcie środek ciała, sam środek, okolony włosami barwy rudej.
Objęła mnie tej nocy nogami i obejmowała kilkakrotnie, całowałem jej wargi, te i tamte, i byłem zawieszony między trwaniem a całkowitą nicością. Urok nicości, jak elektrolux, wciąga. I Batię, którą też wciąga, że oddaję jej się tak całkowicie, jak ona na pozór mnie (że nie zostaje znaku).
Strona:Leo Lipski - Powrót.djvu/245
Ta strona została uwierzytelniona.