Strona:Leo Lipski - Powrót.djvu/246

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ja też lubię stare koziki, kraje się nimi chleb, też brązowy, z namaszczeniem, uroczyście, powoli, w ogóle lubię stare używane przedmioty, tabakierki brzozowe, sekretarzyki, szafy, półki, komody, to czego używały ręce ludzkie przez długi czas, co jest już zużyte, to budzi wzruszenie. Metalu nie znoszę. Słoje na drzewie, ornamenty, chaty chłopskie, ty tego nie znasz, łodzie, balie, kijanki: to wszystko drzewo. Ludzki materiał — drzewo. Tymczasem metal, szkło — obcy, nietutejszy.
— Policz światła na wodzie.
— Osiemnaście.
— To dobry znak.
Obróciła się na bok, w pozycji prawie embrionalnej, przytuliła się do mnie, zamruczała:
— Przykryj.
Ona była przecież naga, z wyraźną pręgą pomiędzy piersiami, z włosami w nieładzie, z białymi włosami, które tworzyły koła, elipsy, zadyszana jeszcze, uspokajała się powoli, usypiała we mnie, z taką ufnością. Ona, która właściwie dopiero zaczynała, próbowała i nie wiadomo było, co z niej będzie, co wyskoczy. Mruknęła jeszcze, usypiając:
— Ja się niczego nie wstydzę. Może mi z tym będzie dobrze.
Budzi się nagle:
— Czy jest ten Kon, u którego mieszkamy?
— Nie, nie, śpij.
— Na razie nie mogę. Czy wiesz, do czego są podobne tyłki najlepiej zbudowanych kobiet?
— Nie. Absolutnie nie.
— Do tyłków perszeronów. Zauważ. Tylko do perszeronów. Prawda? Dlaczego tak jest?
— Śpij.
— Nie mogę. Napiłam się za dużo kawy i wzięłam nowidrynę.
— Dlaczego zażyłaś nowidrynę?
— Bo miałam spędzić noc, no, z jakimś.
— O zwierzętach w kibucu, wiesz, wszystkie wypróbowałam.
— Ile miałaś lat?
— Może czternaście. Lecz z ludźmi w kibucu jest nudno. Przychodzą z pola, są zmęczeni i zawsze tak samo. Zwłaszcza z chłopcami. Oni nie mają fantazji. Rano idą, kroczą wszyscy do swoich urzędów, z miną poważną, jakby coś naprawdę chcieli zrobić. I wszyscy na pozór stają się urzędnikami, sędziami, radcami, nawet sprzątaczami ulic.