— Co tam?...
Byłem w dużym gabinecie i na końcu, za czerwonym stołem, siedział skulony, jak pająk, doktor.
— Chciałbym, by mnie pan zbadał, obejrzał.
— A to pan, panie, panie...
Obrócił się, tak że zobaczyłem jego grube szkła.
— Pan mi zapisał, no, że tak powiem... klozet.
— Aha, aha, w tym nie ma nic dziwnego. Ja sam, wie pan, w podobnych okolicznościach, jestem zmuszony.
Marmurowy i złoty kałamarz lśnił na stole. Grube, stare tomy rozsadzały bibliotekę. Zauważyłem tylko Technika wschodzenia metafizycznego, Próby dolnolotne a somatyczna kondycja. Wskazał mi ręką.
— Siadać proszę — i utonąłem w pluszowym fotelu. Po chwili podniosłem się i ujrzałem pluszową sofę. Cofnąłem się w przerażeniu.
— To nic nie szkodzi — powiedział doktor. — To odruch bezwarunkowy.
— Jak to pan rozumie?
— Że przeznaczeniem pana jest siedzieć w ubikacji, że wyrokiem Opatrzności...
— Jest pan, widzę, religijny.
— Nie, nie to. Tylko gdy się napatrzy na różne wypadki na ziemi i niebie, to się przejmuje coś z wiary w kismet. Przykład: kobieta, miła, zdrowa, nawet ładna, co dla mnie większego znaczenia nie posiada, przychodzi z rakiem. Mniejsza już czego. A ja jej mówię: „Proszę szanownej pani, nic pani nie pozostało na tym świecie jak lody śmietankowe i młodzieniec z temperamentem. Za pięć do ośmiu miesięcy jest pani trup”. A ona na to: „Co pan mówi, doktorze? Przecież ja mam męża i dwoje dzieci”. Jakby to cokolwiek miało wspólnego. Ja jej mówię: „... się, rybko, dopóki nie będzie za późno”. A ona się za dwa dni wiesza. Z taką piękną przyszłością. Co ludzie chcą, do cholery?
— A jak mój wypadek?
Tu doktor podrapał się w głowę.
— Pan jest wypadkiem skomplikowanym. Można pana oglądać w dwóch lub wielu lustrach. Pan nie jest przypadkiem o określonej diagnozie. Takie coś, jak przy literze „h”, o ile pan się zna na grafologii.
Jego niebieskie oczy, otoczone czerwonymi obwódkami.
— Ustalmy, że jest pan chrześcijaninem.
Strona:Leo Lipski - Powrót.djvu/252
Ta strona została uwierzytelniona.