Strona:Leo Lipski - Powrót.djvu/253

Ta strona została uwierzytelniona.

Zaprzeczyłem i żachnąłem się:
— Ależ skąd.
— Otóż właśnie. Każdy z nas chodzi do ubikacji. I pan sobie tam urządził prywatną golgotę. I panu niewygodnie jest w pluszowym fotelu.
Głos doktora potężniał. Istotnie poczułem się niewygodnie.
— Czy wpuszcza pan panią Cin przynajmniej do ubikacji?
— Tak, nie, ona ma klucz... Miałem kiedyś sen, wstydzę się opowiedzieć. Miałem tylko sen, że pani Cin weszła do ubikacji, włożyła mnie do muszli. Usiadła...
— Ależ to bardzo dobrze.
— Nie rozumiem. Dlaczego?
— Czy pani Cin zmuszała pana po powrocie do zajmowania poprzedniego stanowiska?
— Nie. Ale...
— Żadne „nie”. Ona wyjeżdża, ponieważ we śnie z panem przegrała. Oto skończone wszelkie smycze pani Cin. Przed panem otwierają się nieskończone możliwości.
— Jak to?
— Jaki pan jest niedomyślny. Ona przegrała z panem i to we śnie. We śnie. Rozumie pan?
— Przecież ona na mnie ciągle jeździ.
— Nie szkodzi, pan ma cierpieć. Och, biedny Piotruś. Za nas wszystkich. Zbawienne sny. Zbawienny klozet.
Doktor złapał marmurowy kałamarz i mówił:
— Gdy pan odczuwa seks przez ból... To jeszcze nic. Takich jest miliony. Gdy pan odczuwa ból przez seks... I gdzie pan nie odczuwa bólu? O, wielki Piotrusiu. Czyżby pan cierpiał za całe nieudane pokolenie? Nie wiem, na Boga Żywego, nie wiem...
— Batia...
— Rozumiem pańskie piętnastoletnie. Ale kobieta stara, wstrętna, doświadczona, posiada moc. Nie wiem.
— Panie doktorze, czy pan jest wierzący?
— Ale skąd. Ja w ogóle nie jestem niczym, poza takimi sprawami. I w tym dwuznaczność pańskiej sytuacji. Wyleczą pana może kurwy. Czasem wysyłam pacjentów do nich, aby sobie oglądnęli. Zszedł pan na dno. A nawet głębiej.
— Jak można?
— Po pierwsze, to zależy także od indywidualnych dyspozycji zjeżdżania w dół, po drugie, można głębiej (tu poprawił binokle), można, kochanie.