Strona:Leo Lipski - Powrót.djvu/256

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ech, tam, nie najlepiej.
— Co panu dolega?
— Jak się robi gorąco, to coraz to bardziej swędzi. Poza tym — chudnę.
Milczenie.
— Słuchaj pan, ja słyszałem, że rak może być żeński i męski.
— Ja o tym nie słyszałem.
— Nie bój się pan. Ja i tak udaję, wobec żony i synów, że nic nie wiem. Oni udają przede mną. W ten sposób jest im, i może i mnie, lżej.
Pomyślałem: Oto cywilna śmierć mieszczańskiego bohatera.
— Nie chcę zawstydzać synów, dlatego się nie wieszam. A mam jeszcze dość sił.
— Już późno, muszę iść. Dobranoc.
Chwilę namyślałem się na ciemnych schodach. Potem poszedłem cicho do mojego pokoju. Już się nie rzucał.
Dziewczynki z naprzeciwka dawno przestały się rozbierać, ubierać. Cienie kobiet ciemnotropiczne, geotropiczne. Mgły wstają z morza. Nad ranem zawsze jakieś kląskanie, które przechodzi w pisk.
Następnego dnia prosiłem Edkę o pożyczkę. Na jedną kurwę. Błagałem. A nuż mi pomoże? Dał.
Gdy skończyłem pracę, poszukałem bardzo uważnie jakiejś odpowiedniej. Nie za młodej. Gdy już było, ku mojemu zdziwieniu, po wszystkim, usłyszałem z niszy głos męski:
— Proszę pozwolić.
Za kotarą siedział typ pogarbiony, zurzędziały.
— Niech pan łaskawie spocznie.
Miał wielką księgę przed sobą.
— Imię? Nazwisko? Skąd pan wziął fundusze?
Wtem alfons-konfident. Składa jakiś raport.
— Proszę zaczekać — powiedział gość z wielką księgą.
Do alfonsa:
— Więc dochodu czystego ile? Aha. „Szantaż prosty”. Ile?
Sutener zanurzył swój nos w wielkie, starannie owłosione ucho. Mruczał. Urzędnik odwrócił kartę grubej księgi, na której widniało konto „żonaty człowiek”.
— Ile? I znów obróciła się karta wielkiej księgi i ukazało się konto „kiedyś zapłacił, gówniarzu?” I potem „och, przyszedł mój mąż”.
— Ile? Ile?