domu — pomyślałem. I wtem zauważyłem, że cały klozet jest drewniany, że drzewo pachnie w słońcu. I zobaczyłem przez okrągłą dziurkę sztachety drewniane, jakieś drzewa owocowe, jabłoń i różowe kwiaty. Posypane delikatnie. Zobaczyłem słońce i trochę chmur. Pani już całkiem młoda, ale ubrana w suknię do kostek, o fiołkowych oczach, prowadziła pięcioletnią dziewczynkę. W koszulinie jednej. I rozmawiała z nią. Dziewczynka mówiła:
— Ja kazu, kiń.
— Nie.
Trzymała w ręce prowokacyjnie duży muchomor.
— A ja kazu, kiń.
Wtedy pani, uśmiechając się, rzuciła grzyb.
— Mołodziec, szto posłuchała.
Z dali jacyś robotnicy. Nie — orzący pole. Pani zwróciła się do mnie:
— Ta mała jest urocza.
W dali: Onufry, Onufry.
— To córka naszej służącej, Jewdokii. A teraz pokażę panu z grubsza naszą posiadłość. Zacznijmy od Brzozowej Kępy. Potem jest las szpilkowy, sosnowy i po części mieszany. Tam jest droga do Szypowszczyzny. A tu obok drogi jest Polanka. Ale najważniejszy — to Piotropol. Ojciec zbudował groblę. Odgranicza bagna. A jak się idzie z Brzozowej Kępy przez las do Piotropola — wyskakuje krzyż. To taki drewniany, już zielony Chrystusek. Gdy las robi się rzadszy. Z Piotropola idzie się groblą, znów krzyż, do Zakątka. Musiałby pan tam właśnie skosztować owoców. Tam mieszka mój brat starszy, Ksawery. I z tego wszystkiego zapomniałam panu pokazać Stawek. O, tu, za tymi trzcinami, tam gdzie krążą kaczki. I siedzą cicho głuszce. Z Zakątka idzie droga, hen, aż do Baranówki. Z dali:
— Kuźma, pohodi.
Karbowy przyprowadza brodatego chłopa:
— Nie panoczku namilejszy, my tolko brali drwa do pieczki.
— A jak wam idzie? — spytała panienka.
— Chleb z lebiodą i korą brzozową pieczem.
— A gryby macie?
— Maleńko, najświetlejsza panienko.
— Oj, Artemuk, Artemuk, puśćcie go, karbowy.
A tu powietrze z pól ciągnie przezroczyste, chłodne. A powietrze z lasu ciągnie zielone, ciemnoiglaste. A karbowy ciągnie:
— Ten tu libacje urządza w krzakach z dwiema staruchami. A te staruchy się za kudły biorą, którą więcej chce. I tak, proszę panienki.
Strona:Leo Lipski - Powrót.djvu/258
Ta strona została uwierzytelniona.