— A paszoł won, świnia, k’czortu matieri — odezwały się cztery głosy żeńskie.
I chłop, śmiejąc się, pozwalał się bić przez dziewczyny. Miał na sobie odwieczne dwanaście kożuchów. Nie zdejmował ich w lecie ni w zimie: w lecie chroniły od gorąca. Wróciła panienka w szubie podbijanej kotami. Niosła potrawy, których nie opiszę.
— Tereniu, Tereniu — odezwał się delikatny, starczy głos.
— To dziadek mój — powiedziała.
Weszła do pokoju (ja za nią), który był prawie że ciemny. W fotelu starszy pan z pijawkami za uszami.
— Zdejm już te zwierzątka — powiedział.
Młoda pani wrzuciła do słoja pijawki.
— Z bagien przynoszą bracia — wyjaśniła. — Bydło tam pędzimy.
— Posłuchaj, Tereniu, tego dykcyonarza: czy to nie nasi krewniacy? Jucewicz (Ludwik Adam) napisał Przysłowia ludu litewskiego, Wilno 1843. Czy to przypadkiem nie nasz?...
— Nie sądzę, dziadku.
Wyszła. Z daleka od pól:
Oj kazali ludzie da ludzie
Polubiła Pietrusia
Ej ty sroczka biełaboczka
Oj skrypić mojo serce, jak koła bies mazi...
— Pani obiecała bajkę straszną.
— No, proszę usiąść, to opowiem.
Namyślała się chwilę.
— Był sobie dziad i baba. On miał córkę i ona też. Córka dziada wesoła była, pracowita, dobra. Córka baby leniwa i zła. Umyśliła ją zagubić, swoją pasierbicę, bo przez wszystkich więcej lubiana była. Zaczęła więc nastawać na dziada, by ten ją wywiózł z domu i zostawił w lesie. I tak dziad też zrobił. Wieczór się zbliża, ona poczęła wołać: — A chto u pali, a chto u lesie, prydź ko mnie hetu noczku naczawać. — Dziewczyna siedzi i czeka, a tu stuka niedźwiedź w sosnę: — A ja u poli, a ja w lesie... — Pyta, czy się może zbliżyć. Gdy otrzymał twierdzącą odpowiedź, mówi: — Dzienka dziawica pierestań maju łapu...
Wtem powóz zajechał przed dom. Pani panienka przestała opowiadać. Wstała i powiedziała:
— Musimy się już żegnać, bo...
I zaczerwieniła się. Ja krzyknąłem:
— Dlaczego? — i znalazłem się na ulicy Allenby.