jechało, nie było widać wody. Łódka przedzierała się przez sitowie. I gdy się w końcu osiągnęło jezioro, trzeba było się zatrzymać: było czarne, nieruchome. Tylko sen, grupa lilii wodnych na drugim brzegu. Przyciągało oczy jak niebo w nocy. Z rzadka ryby. Sumy. Puszczyki po drugiej stronie. Na środku mała wysepka, na której rosły widłaki i skrzyp. Łąka pokryta trawą, jasnozielona. Łąka świeża. Trawy były zwodnicze. A gdy Ola próbowała po nich chodzić, to najpierw robiły się jak z gumy. Potem zapadały się.
Czasem Ola stawała w kanale. Nieruchome mgły. Wodorosty, pomiędzy którymi kijanki. Lubiła leżeć nieruchomo i patrzeć, jak wodorosty falują. Poruszały się leniwie jak kobieta, która się przeciąga. Strzałka wodna, żabi skrzek, poruszały się ruchem wody, ruchem dobrze znanym i wdzięcznym, który znają fale.
Czasem Ola siedziała przy stole w domu i czytała: „...Z takich środków mechanicznych opiszemy przede wszystkim pesarium... Pesarium metalowe nie może być używane przez kobiety cierpiące na upławy. Wyjmować je trzeba przed periodem...”. Skąd wyjmować? Upławy były to mgliste, białawe postacie, które występują w bajkach. I opowiadała sobie rytmem Biblii:
— I upławy siadały na wszystkim, co żyje, i owijały to, i potem pożerały. I wtedy umrze mąż, który obcował z nią, tylko sam. Ale dzieweczce nic nie uczynisz i upławy znikną. A gdy nie znikną, uczynisz ołtarz.
Chodziła też do ogrodu, w którym olbrzymie pająki krzyżaki ustawiały niewody. Piotr łapał żywe muchy i rzucał w sieć. Krzyżak biegł do muchy i owijał ją śliną, i po tym zostawała tylko mumia muchy.
— Ola, Ola!
— Mamusiu, tylko na chwilę, tylko na chwilę.
Na dole, w ogrodzie, Piotr stał u furtki. Jeszcze dwoje dzieci za nim. Jedno obce, trzyma szczenięta.
— Co?
— Małe psy. Chcesz się bawić?
Podeszła do obcej dziewczynki. Wzięła jedno szczenię. Było ślepe, trzęsące się. Najpierw wywołało obrzydzenie. Potem nieznane wzruszenie. Zamruczała. Wszystkiego były trzy szczenięta, dwa białe w czarne łaty, jedno żółtawe. Przewróciła je na grzbiet: miało różowy brzuch.
— Idźmy nad Jasnoczkę.
— Dobrze. Jak się nazywasz? — zwróciła się do obcej.
— Marysia.
Strona:Leo Lipski - Powrót.djvu/266
Ta strona została uwierzytelniona.