Zaczęło mi się przewracać w głowie, patrzyłem poza ma, za okno, miałem półotwarte usta.
— Przypominasz mi lalkę, którą miałam, gdy byłam mała. Miała rozbitą głowę. Spałam z nią zawsze, mimo że miałam ładniejsze.
Zawołała:
— Słyszysz, jesteś lalką z rozbitą głową!
Ci przy kartach zaczynają się podniecać i krzyczeć. Mówię:
— Rzuć im coś w łeb. Flaszkę. Szkoda, że tu w hotelu nie ma nocników.
Kładzie się na łóżko i pyta półserio, ostrożnie:
— Mogę cię pomacać trochę?
Nie mam na to ochoty, ona wie o tym. Ale dziś jest trochę pijana, sześć koniaków. Mówi:
— Proszę cię, pocałuj mnie.
Kiwam głową, że nie. Uparła się. Wygląda jak gdyby zwariowała. Burza mruczy, zaraz uśnie. Deszcz nie pada. Bełkocę cicho:
— Muszę teraz iść. Umówiłem się. Pa.
Kłamię. Nie umówiłem się. Muszę iść. To jest nieokreślone, ale pewne.
Miasto jest ciemne, zaciemnione. Światła pełzają ostrożnie po jezdniach, jak ameby. To jest znowu nieznane miasto i obcy zapach. Znajomy jest wiatr, woń zgniłych ryb, wodorostów i muszli... Tu są bulwary, tu chodzą dziwki.
Włóczenie się jest czynnością rytualną, prastarą, jak miasta i kurwy, które na Forum Romanum odciskały drewnianymi pantoflami, jak pieczątkami, na kamiennych taflach napisy: „Chodź do mnie”, a w Berlinie tatuowały sobie na wewnętrznej stronie ud: Immer hinein i strzałkę.
Włóczenie się w niepokoju ulicami, które odpoczywają, jest rzeczą dobrą, prawie religijną. Najlepiej wieczorem, po deszczu, kiedy czujesz to, co się dzieje w zamkniętych domach i oglądasz zataczające się latarnie, cienie sobowtórów na ścianach; zresztą sam jesteś cieniem. To stara i pewna recepta.
Ciemność i morze gotują się. A to siedzi we mnie. Nie można tego wypluć. Łażę wzdłuż bulwarów, ale nie pomaga. Zwierzę, któremu utkwiła strzała w grzbiecie; tarza się, biega, ryczy, pluje, krew zalewa mu oczy; strzała tkwi. Nie ma ludzi i nikt nie wyciągnie strzały. Każdy z nas jest zamknięty we własnej nocy, sam.
Słyszę, jak czas przepływa za plecami, jak gdybym leżał nad brzegiem rzeki. Kobiety w moim wieku są coraz starsze. Gnije pomału. Wyciekam z siebie powoli, zostaje miękka skorupa, zdeformowany kształt. Jem przeszłość, jak gdybym jadł własny kał,
Strona:Leo Lipski - Powrót.djvu/34
Ta strona została uwierzytelniona.
28Leo Lipski, Niespokojni