— Jeśli ja wyjdę, to nie zbijesz mnie?
— Nie. (Wiedział, że to nieprawda).
— Na pewno?
— Na pewno. (Wiedział, że to nieprawda).
— I nie pójdę jutro do szkoły?
— Nie pójdziesz. (Wiedział, że to nieprawda).
I nie otwierał.
Za drzwiami matka krzyczała. On czekał, aż przyjdzie ojciec, pan z długą brodą i niebieskimi oczami, który nie pozwalał go bić, ale interesował się nim zbyt mało.
I zdarzyło się raz, gdy miał siedem lat i był w drugiej klasie, że ojciec wyjechał do Paryża na zjazd bakteriologów. Siedział w klozecie już od 16 godzin, gdy wyważono drzwi; siedział w kącie, na ziemi, blady, ze zlepionymi włosami opadającymi na czoło. Nie poruszał się, gdy weszła matka, pokojówka Janka i stróż Antoni. I nie zbito go wtedy po raz pierwszy, bo matka zobaczyła jego półobłąkane oczy między opadającymi włosami, jak oczy zwierzęcia między liśćmi.
Bona zaprowadziła go do łóżka. Leżał w półmroku, bo bał się ciemności. Lubił widzieć zarysy mebli, bo były punktem zaczepienia. W ciemności czuł się jak w dużej wodzie i bał się zanurzyć w sen. Trzymał się kurczowo świadomości. Wydawało mu się, że gdy ją straci, umrze. Czuwając tak, patrzył na mlecznobiałe okno i widział na nim olbrzymią nienawiść do matki i strach o nią.
I zabijał matkę wiele razy wszystkimi kuchennymi nożami, jakie pamiętał: począwszy od tego do krajania mięsa, a skończywszy na małym do obierania owoców; i siekierą od węgla też. Potem wstał, była już dwunasta, i poszedł w długiej, białej koszuli do jej sypialni. Ona już spała, a on słuchał, czy oddycha, czy nie umarła. Zobaczył, że żyje, i poczuł nagle, że jest zmęczony.
Powoli znikł — jedyny i straszny — obowiązek i przymus czuwania, który sprawiał, że źle sypiał po nocach. Sen wypełzł cicho z boku jak czarny, miękki wąż.
Drgnął jeszcze raz.
„Czy ja jeszcze myślę?“
Myślał o wspaniałych lokomotywach, które odjeżdżają. Potem usnął.
Gdy ojciec przyjechał z Paryża, zaprowadzono Emila do pewnego młodego docenta neurologa, który nie był głupi.
Lekarz rozmawiał najpierw z matką, a Emil siedział w poczekalni i miał tremę.
Strona:Leo Lipski - Powrót.djvu/56
Ta strona została uwierzytelniona.
50Leo Lipski, Niespokojni