wiadała: — Gdzie chciałam — albo dużo ordynarniej. Warczała jak pies, któremu zabierają kość; kością była jej zupełna samotność. Myślała o pociągach, które odjeżdżają, i o tym, co z nią będzie. Zamykała się na klucz w małym pokoju, który sobie wywalczyła po wielu awanturach. Gasiła światło, rozbierała się. Stawała w białej, półdziecinnej kombinacji przed lustrem. Wyciągała z torebki ukradzionego papierosa, zapalała go, opierała się o ścianę, zakładała nogę na nogę i bawiła się w prostytutkę.
Ewa mieszkała nad rzeką, w brudnej i starej dzielnicy, gdzie ulice nazywały się Wąska i Ciemna. Jej ojciec miał tam sklep. Bachory pisiały na jezdnię; były wyblakłe, złośliwe i mądre. Prostytutki budziły się późno i śpiewały zaspanymi głosami: „Gdy prawiczką byłam jeszcze...”.
Po jezdniach chodziły senne koty. Wieczorem ludzie siedzieli przed bramami domów, a pary leżały nad rzeką, na wyłysiałych łączkach. W nocy, gdy ktoś krzyczał: — Ratunku — policjant chował się do bramy, aby go nie widziano. Żebracy leżeli w słoneczne dni na trotuarze i spali.
Leżała nad rzeką. Leżała w słońcu, które było tak ciepłe jak pościel, gdy się ma wstać z łóżka. Nad jej oczami zwisały pojedyncze kłosy trawy. Widziane z bliska zakrywały połowę mostu kolejowego. Po wyschłym badylu wspinała się jaszczurka, barwy piasku. Były to palmy, tamaryszki i baobaby, zapach parującej i nagrzanej ziemi był zapachem dżungli, który pamiętała z oranżerii w ogrodzie botanicznym. Gdy mrużyła oczy, znikał most, zostawały sylwetki nigdy przez nią niewidzianych drzew, przez pół przecięty cieniem badyla krokodyl, ciepło na policzku i zapach.
Nad rzeką włóczyli się ludzie, suszący siebie na słońcu jak pieluchy. Patrzyli wypłowiałymi oczami na rzekę, która już wkrótce miała się zagubić w morzu i była już po to tylko, aby wkrótce nie być, i patrzyli na słońce. Potem zatrzymywali wzrok na niej, leżącej na trawie; była podejrzanie dobrze ubrana jak na okolicę. Obok półotwarta teczka, z której wystają książki i niezjedzone śniadanie.
Uciekła dziś z dwóch końcowych lekcji, co jej się zdarzało bardzo rzadko, nawet wtedy gdy miała menstruację.
Mówiła do siebie:
— Przybita jesteś gwoździem do łóżka — do ziemi — życie wycieka z ciebie powoli, sączy się, sączy, odpływa — żeby cię chłopcy
Strona:Leo Lipski - Powrót.djvu/81
Ta strona została uwierzytelniona.
W cieniu Sokratesa75