Strona:Leon Sobociński - I koń by zapłakał.djvu/26

Ta strona została uwierzytelniona.

mowego ogniska i to w chwili, gdy żona leży na zapalenie płuc, dzieci na szkarlatynę każdy śmiałek przypłacić może kryminałem, proszę ja kogo! — Gdzie policja? straż bezpieczeństwa — Franek leć po policję! — z udanym oburzeniem ujadał Franek, trzymając tyumfalnie w ręku bilet skarbowy, opiewający o wygranej.
— Zmityguj się pan! — strumieniem chłodnej wody oblały rozgorączkowanego Wacka słowa mistrza kunsztu szewskiego. — Ja nie wiem za co się idzie do kryminału, a za co do więzienia, ale wiem, że za niezapłacone zelówki można się dostać do ciupy. — Już pół roku bez mała czekam nadaremno!
— Człowieku! — łagodząco przerwał Franek, któremu nie zupełnie na rękę było robienie skandalu na korytarzu — patrz, za chwilę jestem właścicielem miljona! — Mówiąc to podsunął wierzycielowi nie tyle przed oczy, ile pod nos — Miljonówkę.
— O wa! — wielka mi rzecz i ja wygrałem miljonówkę i nikomu jej nie wścibiam pod nos.
— Co... jak, kiedy?!
— Wczoraj brzmiała odpowiedź.
— Panowie! — zwrócił się Franek do pozostałych wierzycieli potrząsając górą biletem skarbowym — osądźcie, proszę, kto z nas dwu jest warjatem? — Tu macie numer 000 000 13 — stoi jak byk, prawda? — a tu Kurjer, gdzie również jak wół napisano: — Wygrany miljon padł na szczęśliwego posiadacza 000 000 13!
— Prawda, — powtórzył mistrz kunsztu szewskiego — jeno pan ma wydanie poranne, a w wieczornym stojało sprostowanie, niby że wygrana padła na numer 000 0012, a ten numer właśnie mam ja! — Widzi pan, tylko, że z tego nie robię hecy, i krwawicy swojej za zelówki nie myślę nikomu zaraz darować.
— ?!?!...