Śpioch zareagował kopnięciem odruchowym; leży jak kłoda.
— Aha — pomyślał właściciel pracowni — ululała się bestja. — Skonstatowanie stanu rzeczy wymagało środka zaradczego, a radykalnym lekarstwem w takich razach jest metoda ks. Knejpa. Właściciel pracowni ujął za dzbanek i zawartość jego wylał Wackowi na czuprynę.
— Poszedł bydlę, sen mi przerwałeś, — z żalem głosie[1] rzekł Wacek, ale już otrzeźwiony i pełen świadomości, gdzie się znajduje.
— Możesz iść spać na korytarz, bo pracownię trzeba uporządkować. O 10 ma przyjść 2 nabywców, o których mi się wystarał radca Dzięgielewicz.
— Djabli cię nadali z tobą i twoim nabywcą, śmiertelnie mi się spać chce. Aaa... aaa... przeciągając się leniwie i ziewając przeklinał Wacek.
— No, no tylko się nie rozwalaj, bardzo cię proszę; trzeba po ludzku przyjąć gościa. Nieład artystyczny teraz nie modny; jak cię widzą, tak z tobą gadają, sprzedać coś trzeba: rządca dopomina się o komorne, szewcy i krawcy składają nam wizyty; co dziś na obiad, to przypuszczam kwestja też nie bez znaczenia.
— Zawsze ci mówiłem, Franku, żeś pospolity filister; myślisz tylko o żołądku, a przecież umysł, głowa, to grunt. — Na dowód zaś, jak bardzo ceni w człowieku intelekt, śpioch układa się do snu.
Stanowcza opozycja ze strony właściciela mieszkania, ujawniająca się w energicznym ściągnięciu kołdry, zapobiegła tendencji Wacka rozlokowania się do spoczynku.
— Wacek, chorobo, ty mię do wściekłości doprowadzasz. Nuże, wstawaj, trzeba pomyśleć o obiedzie!
Wacek, widocznie zreflektowawszy się, że przespać życia nie można, i że obiad, nie w swym brzmieniu filologiczno-abstrakcyjnym, ale w świecie realno-gastronomicznym ma ponętną stronę i że
- ↑ Najprawdopodobniej winno być w głosie.