— Pan był w kijowskim uniwersytecie? — zapytał Konstanty Kryckiego, chcąc przerwać ciszę, która nastała, gdy Mikołaj przestał mówić.
— Tak, byłem w Kijowie — marszcząc się gniewnie, odpowiedział Krycki.
— A ta kobieta — przerwał Kryckiemu Mikołaj Lewin, wskazując na Maszę — to moja przyjaciółka Marya Nikołajewna. — Wziąłem ją z domu nieznanego — i znów uczynił nerwowy ruch szyją. — Kocham ją i poważam, i wszystkich, życzących sobie mieć ze mną stosunki — dodał, podnosząc głos i chmurząc się — proszę lubić i szanować ją. Uważam Maszę za moją żonę, w istocie za moją żonę. Wiesz już teraz, z kim masz do czynienia, i jeśli ci się zdaje, że znajomość z nimi uwłacza ci, to Bóg z tobą.
I Mikołaj znów spojrzał na wszystkich pytająco.
— Nie rozumiem, dlaczego ma mnie poniżać?
— Maszo, każ więc podać trzy porcye, wódki i wina... A zresztą, zaczekaj... Nie, nie trzeba... Idź.
— Widzisz więc — mówił dalej z pewnym wysiłkiem Mikołaj Lewin, marszcząc czoło i przeciągając się.
Widocznie trudno mu było zmiarkować się, co ma robić i mówić.
— Widzisz więc — i Mikołaj wyciągnął rękę ku kątowi, gdzie na podłodze leżały jakieś kawałki żelazne, powiązane razem sznurkami. — Widzisz, jest to początek nowego dzieła, które właśnie rozpoczynamy. Dziełem tem jest, artel przemysłowa...
Konstanty prawie nie słuchał brata: wpatrywał się tylko w chorobliwe, suchotnicze oblicze Mikołaja, którego żal mu było coraz bardziej i bardziej, i Konstanty nie mógł przymusić się, aby słuchać uważnie opowiadań brata o arteli, spostrzegł jednak, że artel ta jest kotwicą zbawienia dla jego