Strona:Leon Tołstoj - Anna Karenina Tom I.djvu/141

Ta strona została skorygowana.

— Dziwna jakaś jesteś dzisiaj! — odezwała się Dolly do bratowej.
— Ja? tak ci się zdaje? Nie jestem dziwna, lecz zła, zdarza mi się to od czasu do czasu. Chce mi się ciągle płakać! Jest to głupie uczucie, lesz przytrafia się czasami — odpowiedziała Anna i pochyliła oblaną rumieńcem twarz nad eleganckim woreczkiem, do którego chowała nocny czepek i chustki do nosa; oczy jej błyszczały i łzy co chwila stawały w nich. — Tak mi się nie chciało wyjeżdżać z Petersburga, a teraz znów — stąd.
— Przyjechałaś tutaj i spełniłaś dobry uczynek — rzekła Dolly, spoglądając na nią bacznie.
Anna podniosła na bratową wilgotne od łez oczy.
— Nie mów tego Dolly! Nic nie zrobiłam i nic nie mogłam zrobić. Często wprawia mnie w podziw, czemu ludzie zmówili się psuć mnie. Cóż ja zrobiłam i cóż mogłam zrobić? Miałaś w sercu tyle dobroci, że przebaczyłaś...
— Gdyby nie ty, to Bóg wie coby było! Jakaś ty szczęśliwa, Anno — rzekła Dolly — masz duszę taką czystą i dobrą!
— Każdy ma w duszy swoje skeletons — jak powiadają Anglicy.
— Jakiż ty masz skeleton?
— Mam! — odpowiedziała prędko Anna i, bez względu na łzy, które przed chwilą kręciły się w jej oczach, przebiegły drwiący uśmiech zmarszczył jej wargi.
— W takim razie ten twój skeleton jest uśmiechającym się, a nie ponurym — zauważyła, uśmiechając się Dolly.
— Nie, ponury. Czy wiesz dlaczego odjeżdżam dzisiaj a nie jutro? Chcesz wiedzieć powód? Posłuchaj więc... pragnę wyznać przed tobą, co mi tak cięży i gnębi mnie — powiedziała Anna, siadając ze stanowczym wyrazem twarzy i patrząc prosto w oczy Dolly.
Dolly ze zdziwieniem zauważyła, że Anna zarumieniła się po uszy, po wijące się na jej szyi czarne loczki.