Strona:Leon Tołstoj - Anna Karenina Tom I.djvu/166

Ta strona została skorygowana.

— Słucham przecież — odparł Wroński, wycierając się kosmatym ręcznikiem.
— Przechodzi wielka księżna z którymś z posłów i na nieszczęście jego zaczęli oboje rozmawiać o nowych kaskach. Wielka księżna chciała pokazać posłowi nowy kask... Widzą, że kochanek nasz stoi. (Petrycki pokazał, jak Buzułukow stał z kaskiem). Wielka księżna poprosiła go, żeby dał kask, on nie daje. Co takiego? Migają więc na niego, kiwają, marszczą się. Dawaj! On nie daje. Skamieniał, wyobraź sobie!... Ten, kto... jak go tam... chce wziąć kask od niego... a on nie daje. Wreszcie wyrwał mu, podaje wielkiej księżnie. To jest właśnie nowy kask, powiada wielka księżna; przewróciła kask i — wyobraźcie sobie — z niego buch! gruszka, cukierki, dwa funty cukierków!... On ściągnął to wszystko!
Wroński zaczął śmiać się serdecznie. I długo jeszcze, rozmawiając już zupełnie o czem innem, ile razy tylko przypomniał sobie historyę z kaskiem, zanosił się od śmiechu, pokazując swe mocne, zdrowe, równe zęby.
Dowiedziawszy się o wszystkiem, co zaszło w czasie jego nieobecności, Wroński z pomocą lokaja ubrał się w mundur i pojechał prezentować się władzy. Potem miał zamiar być u brata, u Bessy i oddać parę wizyt, które mogły mu ułatwić bywanie w towarzystwach, w których wiedział, że będzie się spotykać z Kareniną. Jak zwykle w Petersburgu, Wroński wyjechał z domu, nie mając zamiaru wracać doń, jak dopiero późno w nocy.