Strona:Leon Tołstoj - Anna Karenina Tom I.djvu/186

Ta strona została skorygowana.
V.

— Będzie to trochę nieprzyzwoita, ale nadzwyczaj zabawna historya, i chciałbym bardzo opowiedzieć ją pani — rzekł Wroński, patrząc na Betsy śmiejącemi się oczyma — nie będę wymieniał żadnych nazwisk.
— Lecz ja będę je zgadywała — tem lepiej.
— Niech więc pani słucha: jedzie sobie dwóch wesołych młodych ludzi...
— Ma się rozumieć, dwóch oficerów pańskiego pułku...
— Nie powiadam oficerów, tylko poprostu dwóch młodych ludzi po dobrem śniadaniu.
— Mów pan ściślej: podchmielonych.
— Zapewne... Jadą w jak najlepszych humorach do kolegi; wtem patrzą, bardzo ładna kobieta wyprzedza ich dorożką, zaprzężoną w rysaka, ogląda się i, jak im się przynajmniej zdawało, kiwa głową w ich stronę i uśmiecha się. Ma się rozumieć, jadą za nią i pędzą na złamanie karku. Niech więc pani wyobrazi sobie ich zdumienie: piękna nieznajoma zatrzymuje się przed domem, w którym mieszka ich kolega, i wbiega na schody; młodzi ludzie widzą tylko rumiane usteczka z pod woalki i prześliczne drobniutkie nóżki.
— Pan opowiada to z takiem przejęciem, że zdaje mi się, iż pan był jednym z tych dwóch młodych ludzi.
— A co mi pani mówiła przed chwilą? — Młodzi ludzie wchodzą do kolegi, u kolegi odbywa się obiad pożegnalny. Podczas obiadu, jak to najczęściej bywa na pożegnalnych obiadach, wypijają trochę za dużo i dopytują się, kto mieszka na górze; nikt nie umie im odpowiedzieć, tylko lokaj gospodarza na ich pytanie: czy na górze mieszkają mamzele, odpowiada, że ich tam mieszka sporo. Po obiedzie młodzi ludzie udają się do gabinetu gospodarza i piszą list do nieznajomej; napisali gorący, namiętny list, w którym oświadczają jej swą miłość, i sami niosą go na górę, aby w razie potrzeby objaśnić niezbyt zrozumiałe w nim ustępy.