— Dowodzi to tylko, że pan nie ma serca — rzekła Anna, lecz spojrzenie jej mówiło, że wie, iż on ma serce i dlatego też boi się go.
— To, o czem pani mówiła przed chwilą, było omyłką, a nie miłością.
— Pan pamięta zapewne, żem mu zabroniła wymawiać to słowo, to wstrętne słowo — odparła Anna, lecz w tej chwili spostrzegła się, że tym jednym wyrazem zabroniłam składa dowód, iż poczuwa się do pewnych praw nad nim i iż tem samem zachęca go do mówienia o miłości. — Chciałam to już dawno powiedzieć panu — mówiła dalej Anna, patrząc mu stanowczo w oczy i czując, że rumieniec piecze jej policzki — a dzisiaj naumyślnie przyjechałam, wiedząc, że pana tu spotkam. Przyjechałam, aby panu powiedzieć, iż z tem raz już skończyć należy. Nigdy dotąd przed nikim nie rumieniłam się, a obecnie z winy pana czuję się winną.
Wroński patrzał na Annę i nieznana mu dotąd duchowa piękność jej oblicza, uderzyła go.
— Czego pani chce odemnie? — zapytał szczerze i poważnie.
— Chcę, aby pan pojechał do Moskwy i prosił Kiti o przebaczenie.
— Pani nie chce tego — odparł Wroński, zauważywszy, że Anna, zmusza się do powiedzenia tego, czego naprawdę nie życzy sobie powiedzieć.
— Jeśli pan naprawdę kocha mnie, jak pan twierdzi — szeptem odezwała się Anna — to pan postara się, abym była spokojną.
Twarz Wrońskiego rozjaśniła się.
— Czyż pani nie wie, że pani stanowi cel życia mego, lecz ja spokoju nie znam i zapewnić go pani nie jestem w stanie; całego siebie, miłość... i owszem. Nie mogę myśleć o sobie i o pani, o każdem z nas oddzielnie: pani i ja — to jedna całość dla ranie. Patrząc się w przyszłość, nie wi-
Strona:Leon Tołstoj - Anna Karenina Tom I.djvu/199
Ta strona została skorygowana.