najwcześniej, zaraz po zniknięciu śniegu. Lewin nigdy nie mógł dopilnować tego.
— Ludzi nam brakuje. Jak tu sobie dać rady z takim narodem... Trzech nie przyszło zupełnie.
— Trzeba było wziąć od słomy.
— Już wziąłem.
— A gdzież są ludzie?
— Pięciu robi kompot[1], a czterech przesypuje owies, aby się nie zagrzał.
Lewin doskonale wiedział, że wyrażenie „aby się nie zagrzał“ należy sobie tłómaczyć w ten sposób, że angielski nasienny owies zepsuł się już, znów więc nie zrobiono tego, co on polecił.
— Przecież jeszcze podczas postu mówiłem, żeby w suszarni był przeciąg! — zauważył podniesionym głosem Lewin.
— Niech pan będzie spokojny — wszystko zrobimy na czas.
Lewin machnął ręką z gniewem i poszedł do spichlerza, obejrzał owies i zawrócił ku stajniom. Owies nie zepsuł się jeszcze, lecz robotnicy przesypywali go łopatami, chociaż można było zsypać go od razu na niższe piętro. Wydawszy stosowne dyspozycye i zabrawszy dwóch ludzi do koniczyny, Lewin uspokoił się i przestał gniewać na ekonoma, a zresztą dzień był taki piękny, że nie sposób było być długo w złym humorze.
— Ignat! — zawołał Lewin na stangreta, myjącego z zakasanemi rękawami powóz koło studni — osiodłaj mi konia.
— Którego pan każe?
— Niech będzie Kołpik.
— Słucham.
Zanim osiodłano konia, Lewin znowu przywołał ekonoma, kręcącego się wciąż koło niego, i, aby pogodzić się
- ↑ Miało to oznaczać kompost.