Strona:Leon Tołstoj - Anna Karenina Tom I.djvu/221

Ta strona została skorygowana.

z nim, zaczął rozmawiać o wiosennych robotach w polu i o swych zamiarach co do gospodarstwa.
— Nawóz trzeba zacząć wozić wcześnie, aby do pierwszego sianokosu wszystek już był wywieziony. Dalsze pola trzeba koniecznie orać, pokosów nie będzie się wydzierżawiać, lecz siano sprzątnie się najętymi robotnikami.
Ekonom słuchał z uwagą, widać jednak było, że zadaje sobie przymus, aby zamiary Lewina uznawać za wykonalne, gdyż miał minę, którą Lewin znał dobrze, i która doprowadzała go zawsze do rozpaczy — minę, wyrażającą zwątpienie i przygnębienie. Mina ta mówiła: wszystko to jest dobrze, lecz Bóg jeden wie jak to będzie!
Lewin niczem nie przejmował się do tego stopnia, jak tym tonem, wspólnym wszystkim ekonomom, którzy u niego kiedybądź służyli; wszyscy oni jednakowo zapatrywali się na jego zamiary, Lewin więc nie gniewał się już teraz, ale martwił i postanowił sobie walczyć z tą żywiołową siłą, której nie umiał nazwać inaczej, jak: „Bóg wie jak będzie,“ a która wciąż mu przeciwdziałała.
— Jeżeli zdążymy, Konstanty Dmytriczu — zauważył ekonom.
— Dlaczego mielibyśmy nie zdążyć?
— Trzebaby nająć jeszcze przynajmniej piętnastu ludzi, a o nich trudno bardzo: dzisiaj przychodziło paru, żądają jednak po siedmdziesiąt rubli za lato.
Lewin zamilkł: znów siła ta przeciwdziałała mu. Lewin wiedział, że, bez względu na wszelkie starania, nigdy nie można było nająć więcej za odpowiednią cenę, jak czterdziestu, trzydziestu siedmiu, trzydziestu ośmiu robotników: czterdziestu można było nająć, ale więcej — na żaden sposób; a jednak, pomimo tego Lewin nie mógł nie próbować oporu przeciwko tej sile.
— Poszlij pan do Sur, do Czepirówki, jeśli nie przyjdą. Trzeba szukać koniecznie.