— Ma się rozumieć, że poszlę — odparł Wasyli Fedorowicz, wzdychając. Ale nam i konie pomarnowały się.
— Dokupimy nowych. Wiem przecież — dodał Lewin z uśmiechem — że zdaniem pana należy wstrzymywać się od wydatków i poprzestawać na byle czem; lecz w tym roku nie pozwolę już panu postępować według jego woli, gdyż sam zajmę się wszystkiem.
— Już i bez tego pan, jak się zdaje, za mało sypia. Nam też jest weselej, gdy wiemy, że nasz chlebodawca na, nas patrzy...
— Więc za Brzozowym Dołem sieją koniczynę? pojadę tam i popatrzę — rzekł Lewin, siadając na małego bułanego Kołpika, którego Ignat przyprowadził mu.
— Przez strumień nie przejedzie pan — zawołał Ignat głośno.
— Objadę naokoło lasu.
Lewin przejechał ostrym kłusem błotniste podwórko i wyjechał w pole.
Lewinowi było wesoło już w oborze i na gumnie, ale, gdy wyjechał w pole, stał się jeszcze weselszym. Unosząc się na siodle i wciągając w piersi ciepłe powietrze, w którem unosił się jeszcze zapach śniegu, leżącego w lesie i pokrytego licznymi śladami, Lewin cieszył się na widok każdego swego drzewa, z odradzającym się na korze jego mchem i z gałęziami pokrytemi pączkami. Gdy Lewin wyjechał z lasu, przed nim, na ogromnej przestrzeni, leżały rozrzucone, podobne do równo strzyżonego zielonego dywanu, pola bez żadnych łysin, miejscami tylko poplamione strzępami niestopniałego jeszcze śniegu.
Ani widok chłopskiego wozu i konia doń zaprzężonego, tratującego zasiewy (kazał tylko przechodzącemu chłopu spędzić konia), ani ironiczna a głupia odpowiedź chłopa Ipata, którego spotkał i zapytał: „Cóż Ipacie, niedługo będziemy już siali?“ „Najprzód trzeba zaorać“, Konstanty Dmitrewiczu“ — odparł Ipat — nic nie było w stanie rozgniewać
Strona:Leon Tołstoj - Anna Karenina Tom I.djvu/222
Ta strona została skorygowana.