kim, szczupłym mężczyzną, średnich lat, z wąsami, z ogolonym wystającym podbródkiem i wypukłemi oczyma, pozbawionemi blasku; miał na sobie długi granatowy surdut, długie, marszczone na łydkach, buty z cholewami, a oprócz nich i kalosze. Kupiec obtarł chustką twarz i zapinając surdut, który i bez tego doskonale na nim leżał, z uśmiechem przywitał wchodzących, wyciągając niezgrabnie rękę ku Stepanowi Arkadjewiczowi.
— Przyjechałeś pan — odezwał się Stepan Arkadjewicz, podając mu rękę. — Bardzo dobrze.
— Nieśmiem być niepusłusznym rozkazom jaśnie pana, chociaż drogi są nie do przebycia prawie. Stanowczo całą drogę szedłem piechotą, lecz stawiłem się na czas. — Moje uszanowanie, Konstanty Dmitriczu — zwrócił się Riabinin do Lewina, usiłując i jego schwycić za rękę, Lewin jednak nachmurzył się i udając, że nie widzi wyciąganej ku sobie ręki, wyjmował z torby słonki.
— Panowie raczyli zabawiać się polowaniem? A co to za ptak? — zapytał po chwili Riabinin, patrząc z pogardą na słonki, musi mieć zapewne trochę smaku w sobie — dodał i pokiwał głową, jak gdyby powątpiewając, czy skóra stanie za wyprawę.
— Może chcesz przejść do gabinetu? — odezwał się Lewin po francusku do Stepana Arkadjewicza. — Przejdźcie panowie, do mego pokoju, będziecie mogli tam rozmówić się swobodnie.
— Możemy pójść, dokąd tylko zajdzie potrzeba — począł Riabinin zapewniać Lewina z miną bardzo pewną siebie, i zdaje się, chcąc dać do zrozumienia Lewinowi i Stepanowi Arkadjewiczowi, że kto bądź inny może niewiedzieć, jak należy się zachowywać, ale że on, Riabinin, zawsze i wszędzie czuje się nieskrępowanym, na swojem miejscu.
Wszedłszy do gabinetu, Riabinin mimowoli zaczął rozglądać się po ścianach, szukając ikony, lecz nie przeżegnał się, gdy ją znalazł; poczem przyglądał się szafom i półkom
Strona:Leon Tołstoj - Anna Karenina Tom I.djvu/237
Ta strona została skorygowana.