Strona:Leon Tołstoj - Anna Karenina Tom I.djvu/238

Ta strona została przepisana.

z książkami i również, jak i nad słonkami, pokiwał nad niemi głową, jak gdyby nie przypuszczając nawet, aby i ta skórka opłaciła swą wyprawę.
— Czyś pan przywiózł pieniądze? — zapytał Obłoński. — Niech pan siada.
— O pieniądze mi nie chodzi; przyjechałem zobaczyć się z panem i porozmawiać z nim.
— O czem mamy rozmawiać? Ale czemu pan nie siada?
— Dobrze — rzekł Riabinin, siadając i opierając się o poręcz krzesła, co widocznie nie przychodziło mu z łatwością. — Musi jednak książę koniecznie ustąpić mi trochę, pieniądze co do jednej kopiejki mam już gotowe; kto ze mną ma do czynienia, na pieniądze nie czeka nigdy.
Lewin podczas tej rozmowy chował dubeltówkę do szafy i miał już wychodzić z gabinetu, ale usłyszawszy co kupiec mówi, zatrzymał się.
— I tak już zadarmo bierzesz pan las — odezwał się Lewin. — Szkoda, że Stepan Arkadjewicz trochę zapóżno przyjechał do mnie; gdybym był wiedział o tem wcześniej, to jabym oszacował las.
Riabinin podniósł się z krzesła, uśmiechnął się i nic nie mówiąc, obrzucił Lewina spojrzeniem.
— Konstanty Dmitrjewicz jest nadzwyczaj skąpy — odezwał się wreszcie Riabinin, zwracając się ku Stepanowi Arkadjewiezowi — od niego nie sposób cobądż kupić; targowałem raz pszenicę i nawet ładne pieniądze za nią dawałem.
— Pocóż mam swoją własność oddawać panu za darmo? przecież nie znalazłem tego na ziemi, ani nie ukradłem.
— Zmiłuj się pan, ale w obecnych czasach kraść przecież nie można. Teraz sądy są jawne i wszystko odbywa się przyzwoicie, mowy nie może być, aby kraść. Świadczę się sumieniem, że panowie za drogo cenią las i że w żaden sposób nie będę mógł wyjść na swojem, niech więc książę będzie łaskaw ustąpić mi cokolwiek.