Strona:Leon Tołstoj - Anna Karenina Tom I.djvu/241

Ta strona została skorygowana.

— Jakim ty jednak jesteś zacofańcem! A zjednoczenie się warstw społecznych?... — zapytał Obłoński.
— Kto chce się jednoczyć, niech się jednoczy, ja zaś czuję wstręt ku temu.
— Jak widzę, stanowczo jesteś zacofańcem.
— Nie zastanawiałem się, doprawdy nigdy, kim jestem. Jestem Konstanty Lewin i nic więcej.
— Konstanty Lewin w złym humorze — z uśmiechem podpowiedział Stepan Arkadjewicz.
— W istocie jestem w złym humorze, a wiesz dlaczego? Oto — wybacz mi tylko — z powodu twej głupiej sprzedaży...
Stepan Arkadjewicz skrzywił się, jak człowiek, któremu dokuczają i którego wyprowadzają z cierpliwości bez żadnej z jego strony winy.
— E gdzietam! Czy też zdarzyło się kiedykolwiek, aby ktobądź cobądż sprzedał i aby w chwilę po dokonaniu tej sprzedaży nie powiedziano mu zaraz: „sprzedałeś za tanio!?“ — gdy zaś człowiek sprzedaje, nikt nie chce kupować... Stanowczo widzę, że jesteś uprzedzonym względem tego nieszczęśliwego Riabinina...
— Być może, że jestem uprzedzonym... a wiesz dlaczego? Może znów powiesz, że jestem zacofańcem, lecz boli mnie i gniewa zarazem, gdy patrzę na ten stopniowy pod względem majątkowym upadek szlachty, do której i ja należę, a z czego, pomimo jednoczenia się warstw, cieszę się bardzo... Upadek ten nie jest skutkiem marnotrawstwa... w takim razie nie byłoby zbyt wielkiego nieszczęścia: przehulać majątek, to rzecz szlachecka, szlachcic tylko to potrafi. Teraz naprzykład chłopi w moich okolicach skupują ziemię, co nie gniewa mnie wcale: pan nic nie robi, a chłop pracuje i usuwa niezdatnego do pracy człowieka: tak nawet powinno być i dlatego też rad jestem chłopu. Lecz boli mnie, gdy patrzę na ten upadek, którego przyczyną, nie wiem jak się wyrazić, jest jakaś naiwność: w jednem miejscu dzie-