Strona:Leon Tołstoj - Anna Karenina Tom I.djvu/245

Ta strona została skorygowana.

samym humorze jak i rano. — Nie gniewasz się na mnie, Stiwa? nie gniewaj się, proszę cię — prosił Lewin, uśmiechając się i biorąc Stepana Arkadjewicza za rękę.
— Ale nie gniewam się zupełnie, a zresztą nie mam za co. Cieszy mnie, żeśmy się rozmówili... a czy wiesz, że rankami słonki ciągną znakomicie? Możebyśmy pojechali? Ja w każdym razie wstanę rano i prosto z polowania pojadę na, kolej.
— Świetna myśl!

XVIII.

Chociaż namiętna miłość wypełniała całą wewnętrzną istotę życia Wrońskiego, zewnętrzne jednak życie jego toczyło się wciąż niezmiennie i jednostajnie po dawnej, zwykłej kolei światowych i pułkowych spraw i stosunków. Sprawy pułku zajmowały nader ważne miejsce w życiu Wrońskiego, a to nie dlatego tylko, że lubił swój pułk, lecz bardziej jeszcze dlatego, że jego lubiano w pułku. Cały pułk nietylko lubiał Wrońskiego, lecz szanował go i był dumnym z niego. Kolegów ujmowało przedewszystkiem, że Wroński, człowiek nadzwyczajnie bogaty, wykształcony, zdolny, przed którym stała otworem droga ku świetnej karyerze, usiana zaszczytami i dostojeństwami, lekceważył ją sobie i poświęcił się cały pułkowi i kolegom. Wroński wiedział, że koledzy nie inaczej zapatrują się na niego, poczuwał się więc do obowiązku czynienia zadość temu zapatrywaniu.
Ma się rozumieć, że Wroński nie rozmawiał nigdy z żadnym z kolegów o swej miłości i nie wspominał o niej nawet podczas największych pijatyk (a zresztą, nigdy nie zdarzało się mu być pijanym do tego stopnia, żeby aż utracić władzę nad sobą), a gdy parę razy który z lekkomyślniejszych kolegów napomknął o tem związku, Wroński natychmiast zamykał mu usta. Pomimo to całe miasto wiedziało o jego miłości: wszyscy mniej lub bardziej trafnie domyślali