Strona:Leon Tołstoj - Anna Karenina Tom I.djvu/270

Ta strona została skorygowana.

człowiek głodny, któremu jeść dano. Być może, że mu jest zimno, że łachmany okrywają go, może nawet i wstydzi się ich, lecz nieszczęśliwym nie jest. Jam nieszczęśliwa? Nie prawda, oto moje szczęście...
Anna usłyszała głos powracającego ze spaceru syna, prędko obrzuciła spojrzeniem tarasę i nagle podniosła się z ławki: w oczach jej mignął znany Wrońskiemu ogień i Anna prędkim ruchem podniosła swe piękne, pokryte pierścieniami dłonie, ujęła go za głowę, popatrzała bacznie na niego i przybliżywszy swą twarz z otwartemi uśmiechniętemi wargami, prędko pocałowała go w usta i w oczy, poczem zlekka odsunęła od siebie.
Anna chciała odejść, lecz Wroński zatrzymał ją.
— Kiedy? — zapytał szeptem, spoglądając z zachwytem na nią.
— Dzisiaj o pierwszej! — szepnęła i westchnąwszy poszła swym lekkim i prędkim krokiem na spotkanie syna.
Deszcz złapał Sierożę w dużym ogrodzie, lecz chłopiec zdążył wraz z niańką ukryć się przed nim w altance.
— Do widzenia więc — rzekła Anna Wrońskiemu — trzeba już będzie niezadługo wybierać się na wyścigi; Betsy obiecała, że zajedzie po mnie.
Wroński spojrzał na zegarek i zaraz wyjechał.

XXIV.

Gdy Wroński na ganku u Kareninych patrzał na zegarek, to był do tego stopnia wzruszonym i zamyślonym, że choć widział wskazówki na cyferblacie, nie zauważył jednak godziny. Wroński wyszedł na szosę i stąpając ostrożnie po błocie, podszedł ku swemu powozowi. Umysł Wrońskiego był do tego stopnia przepełnionym myślami o Annie, że Wroński nie mógł nawet zdać sobie sprawy, która godzina i czy starczy mu jeszcze czasu na zajechanie do Briańskiego. Wrońskiemu w tej chwili, jak to się często zdarza,