sobie przymus, aby przemódz obrzydzenie, jakie wzbudzał w niej chory na równi ze wszystkimi suchotnikami i jak musiała zawsze namyślać się długo, zanim zapytała go o co; dalej przypominała sobie te nieśmiałe, bojaźliwe spojrzenia, jakie malarz rzucał na nią, jak również przypomniało się jej dziwne współczucie, jakie mu okazywała i zakłopotanie, które ogarniało ją, a potem poczucie swej dobroci, którego mimowoli doznawała. Jak wtedy było dobrze! Lecz tak było tylko z początku. Teraz jednak, parę dni temu, wszystko zmieniło się nagle. Anna Pawłowna witała Kiti z nieszczerą serdecznością i nieustannie śledziła męża i ją.
Czyżby ta wzruszająca radość chorego, jaką okazywał, gdy Kiti przychodziła, była powodem oziębłości Anny Pawłowny? W istocie — przypominała sobie Kiti — jest coś nienaturalnego w Annie Pawłownie i wręcz przeciwnego zwykłej jej dobroci, gdy pozawczoraj rzekła mi z gniewem:
— Ciągle czekał na panią, nie chciał bez pani pić kawy, choć osłabł bardzo. — A zresztą może było jej nieprzyjemnie, gdy podawałam mu pled, gdyż chociaż nie było w tem nie nadzwyczajnego, on tak niezgrabnie wziął go i dziękował mi tak długo, że aż mi samej było przykro. A potem ten mój portret, który mu się udał tak znakomicie przedewszystkiem zaś spojrzenie jego, które wciąż zwraca na mnie, a w którem maluje się zakłopotanie i czułość. Tak, tak, niezawodnie!... — powtarzała Kiti z przestrachem. — Nie, tak dłużej być nie może i nie powinno! Aż mi żal patrzyć na niego! — mówiła Kiti samej sobie.
Wątpliwości te zatruwały jej zadowolenie, jakie znajdowała w swem nowem życiu.
Przed końcem sezonu powrócił do rodziny książę Szczerbacki, który po ukończeniu kuracyi w Karlsbadzie, jeździł