Strona:Leon Tołstoj - Anna Karenina Tom I.djvu/325

Ta strona została skorygowana.

do najszczęśliwszych i najprzykładniejszych... A to kto taki? Taki ma nieszczęśliwy wygląd!... — zapytał książę, zauważywszy, że na ławeczce siedzi mężczyzna niewysokiego wzrostu, w brązowym paltocie i białych spodniach, które spadały w fałdach na wychudzone nogi chorego, pozbawione zupełnie muszkułów. Jegomość ten podniósł swój słomiany kapelusz nad wijącymi się rzadkimi włosami, tak, że widać mu było całe, dość wysokie czoło, zaczerwienione chorobliwie od kapelusza.
— To malarz Pietrow — odparła Kiti, rumieniąc się — a to żona jego — dodała po chwili, wskazując Annę Pawłownę, która, jak gdyby naumyślnie, spostrzegłszy zbliżającą się Kiti, wstała i podeszła ku dziecku, biegającemu po alei.
— Biedak, a tak sympatycznie wygląda! — rzekł książę. — Czemu nie podeszłaś ku niemu? zdaje się, że chce pomówić z tobą.
— Chodźmy więc do niego! — rzekła Kiti, wracając się. — Jak się pan miewa dzisiaj? — zapytała, zwracając się do Pietrowa.
Pietrow wstał, opierając się na lasce i spoglądając z przestrachem na księcia.
— To moja córka — rzekł książę. — Miło mi poznać pana.
Malarz ukłonił się i uśmiechnął, pokazując dziwnie błyszczące zęby.
— Czekaliśmy wczoraj na panią, księżniczko! — odezwał się Pietrow; rozmawiając z Kiti, malarz potknął się i powtarzając ten ruch, starał się dać do poznania, iż uczynił to naumyślnie.
— Chciałam przyjść, lecz Wareńka mówiła mi, że Anna Pawłowna dawała jej znać, iż państwo nie pojedziecie.
— Jak to nie pojedziemy? — rumieniąc się i zanosząc kaszlem, rzekł Pietrow, szukając jednocześnie oczyma żony. — Aneto! Aneto! — zawołał głośno i grube, jak sznury, żyły wystąpiły mu na cienką delikatną szyję.