Strona:Leon Tołstoj - Anna Karenina Tom I.djvu/326

Ta strona została skorygowana.

Anna Pawłowna podeszła.
— Czemu kazałaś dać znać księżniczce, że nie mamy już zamiaru jechać? — szepnął gniewnie Pietrow żonie.
— Dzień dobry księżniczko! — rzekła Anna Pawłowna z wymuszonym uśmiechem, nic a nic niepodobnym do jej dawniejszej szczerej serdeczności. — Znajomość pańska sprawia mi zaszczyt... — zwróciła się Anna Pawłowna do księcia — wszyscy oddawna już spodziewali się pana.
— Dlaczego zawiadomiłaś księżniczkę, że nie pojedziemy? — ochrypłym z gniewu głosem raz jeszcze zapytał malarz żonę. Piętrowa drażniło widocznie, że brak mu głosu i że swym słowom nie może nadać tego brzmienia i siły, jakich życzył sobie.
— Ach, mój Boże!... zdawało mi się, że nie pojedziemy... — odparła żona z niechęcią.
— Dlaczego, kiedy... — i Pietrow znów zakaszlał się. Książę uchylił kapelusza i odszedł wraz z córką.
— Och! — westchnął ciężko — w istocie nieszczęśliwi ludzie.
— Masz racyę, papo! — odpowiedziała Kiti — i trzeba ci wiedzieć, że mają czworo dzieci, nie trzymają wcale służącej i są prawie bez środków do życia. On otrzymuje coś od akademii — opowiadała Kiti z przejęciem, starając się ukryć pomieszanie, jakie ją ogarnęło z powodu dziwnej zmiany w postępowaniu Anny Pawłowny.
— Oto i madame Stahl — rzekła Wareńka, wskazując wózek, w którym pod parasolką, między poduszkami, w czemś szarem i niebieskiem leżało coś bezkształtnego. Była to pani Stahl. Za wózkiem stał ponury, tęgi parobek niemiec, który ją woził chorą, a koło wózka wysoki blondyn: był to hrabia szwedzki, którego Kiti znała.
Paru chorych, przechodząc koło wózka, przypatrywało się pani Stahl, jako czemuś nadzwyczajnemu.
Książę podszedł ku pani Stahl i Kiti zauważyła, że w oczach ojca igra złośliwy uśmiech; uśmiech ten wprowa-