Strona:Leon Tołstoj - Anna Karenina Tom I.djvu/332

Ta strona została przepisana.

jąc jej parasolkę, aby Wareńka nie mogła odejść — niech pani zaczeka, dlaczego?
— Ojciec pani przyjechał, a zresztą oni krępują się panią...
— Nie, niech mi pani powie, czemu pani nie życzy sobie, abym bywała często u Pietrowych? przecież pani nie życzy sobie tego, dlaczego?
— Ja nie mówiłam tego — odparła Wareńka spokojnie.
— Dobrze, ale niech mi pani będzie łaskawą powiedzieć dlaczego?
— Czy wszystko mam pani mówić? — zapytała Wareńka.
— Wszystko! wszystko! — zawołała Kiti.
— Nic nadzwyczajnego niema w tem, tylko że Michał Aleksiejewicz[1] miał dawniej zamiar wyjechać wcześniej, a teraz niechce wyjeżdżać — z uśmiechem rzekła Wareńka.
— A więc! a więc! — nagliła Kiti, spoglądając posępnie na Wareńkę.
— A więc Anna Pawłowna, Bóg wie czemu, powiedziała, że mąż jej dlatego niechce jechać, że pani tu jest. Ma się rozumieć, że odezwanie się Anny Pawłowny było niewłaściwem, lecz z powodu jego Pietrowowie pokłócili się, a pani wie, że tego rodzaju chorzy są nadzwyczaj drażliwi.
Kiti posępniała coraz bardziej, lecz nie odzywała się wcale; Wareńka, widząc, że Kiti lada chwila wybuchnie, lecz nie wiedząc, czy wybuch ten objawi się łzami, czy też słowami, nie zadawała jej żadnych pytań, lecz sama nie przestała mówić.
— Niech więc pani nie idzie lepiej... Pani to rozumie doskonale... niech się pani nie obraża...

— Dobrze mi tak! dobrze!... — zaczęła prędko mówić Kiti, biorąc parasolkę z rąk Wareńki i nie patrząc na nią.

  1. Tak zwano malarza.