Strona:Leon Tołstoj - Anna Karenina Tom I.djvu/46

Ta strona została przepisana.

— Tak, tak — potwierdził Lewin. — Rozumiem i cenię twe postępowanie; lecz ja w każdym razie pojadę do niego.
— Jedź, jak chcesz, lecz ja ci nie radzę — odpowiedział na to Sergiusz Iwanowicz. To jest, co do mnie, nie lękam się tego, gdyż nie uda się mu poróżnić nas; lecz co do ciebie, to stanowczo jestem zdania, że lepiej nie jechać. Pomóc mu już nie można. A zresztą, rób jak chcesz.
— Może być, że nie można mu już dopomódz, lecz obawiam się, szczególniej teraz — lecz to jest zupełnie co innego — obawiam się, że nie można go tak zostawić.
— Tego już nie rozumiem — rzekł Sergiusz Iwanowicz — wiem tylko jedno — dodał po chwili, że uważam postępowanie Mikołaja za lekcyę pokory. Zupełnie inaczej i pobłażliwiej zacząłem zapatrywać się na to, co nazywa się podłością, z chwilą, gdy brat mój stał się tem, czem jest obecnie... Wiesz sam przecież, co on zrobił...
— Ach, mój Boże, mój Boże! — powtórzył Lewin.
Dowiedziawszy się od lokaja Sergiusza Iwanowicza, gdzie mieszka Mikołaj, Lewin postanowił być u niego wieczorem. Przedewszystkiem, aby mieć spokojną głowę, należało załatwić się z głównym celem swego przyjazdu. Pożegnawszy się z bratem, Lewin pojechał do Obłońskiego, od niego dowiedział się o Szczerbackich, poczem udał się do do ogrodu zoologicznego, gdzie, jak mu to Obłoński powiedział, miał zastać Kiti.

IX.

Lewinowi serce biło, gdy o czwartej godzinie wysiadał z sanek przed ogrodem zoologicznym i gdy szedł ścieżką ku sadzawce, wiedząc już napewno, że zastanie Kiti, gdyż widział karetę Szezerbackich przed bramą wjazdową.
Dzień był jasny i mroźny. Przed bramą stały rzędem karety, sanki, żandarmi. Pubhczność, błyszcząc na jasnem